Zaspany zszedłem na dół, rozglądając się po domu, dostrzegając dalszy brak męża i psa, ciekawe co tak długo nie wracał, czyżby coś się stało? Zaczynam się już niepokoić, z powodu czego już chciałem się z nim skontaktować, w tej samej chwili słysząc dźwięk otwierających się drzwi.
- Sorey? Nareszcie gdzie był... Co ci się stało? - Zapytałem, zaskoczony podchodząc do niego bliżej, zmartwiony tym, co zobaczyłem.
- To nic takiego, helion mnie zaatakował, mnie i naszego psa - Wyjaśnił, jak zawsze uważając, że nic się nie stało, no tak oczywiście, że nic się nie stało, w jego mniemaniu nigdy nic się nie dzieje, jeśli chodzi o niego samego.
- Dlaczego się nie uleczyłeś? - Dopytałem, nie przestając się martwić o męża.
- Nie uleczyłem się, ponieważ leczyłem naszego psa - Wyjaśnił, a ja rozumiejąc jego wypowiedz i działanie zaciągnąłem go do kuchni, gdzie zacząłem łączyć jego ranę.
- Miki zostaw, przecież nic mi nie będzie - Odezwał się, czym lekko mnie rozdrażnił.
- Nie gadaj mi głupot, chcesz mieć zakażenie? Od początku mówiłem, a żebyś uważał na siebie, ciebie po prostu nie można zostawić samego, bo od razu coś sobie zrobisz, następnym razem nie puszcze cię samego - Burknąłem, sprawdzając, czy aby na pewno dobrze uleczyłem jego ranę.
- Miki, nie denerwuj się tak, przecież nic mi się nie stało - Uspokoił mnie, a raczej bardzo starałem się to uczynić.
- Nic się nie stało, ale mogło - Burknąłem podenerwowany.
- Ale nie stało, dla tego się uspokój - Poprosił, całując mnie w policzek, zdejmując tę potarganą koszulkę.
- Nie mów mi, że mam się nie denerwować, mogłeś nawet zginąć - Burknąłem, mimo wszystko biorąc głęboki wdech, starając się uspokoić, przyglądając uważnie ciału męża. Które jakoś tak zawsze potrafiło mnie omotać, rany jak niewiele mi trzeba, abym się przestał na niego gniewać, wpatrując się w niego jak w obrazek. Tyle dobrze, że nie ślinię się, gdy na niego patrzę, bo myślę, że i to byłoby możliwe.
- Nie, na pewno bym nie mógł zginąć, spokojnie aż tak źle ze mną jeszcze nie jest - Wyszeptał, zbliżając się do mnie, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, szybko owijając mnie wokół palca, robiąc to, co wychodziło mu najlepiej. - Już się tak nie denerwuj dobrze?
- Dobrze - Odpowiedziałem, przestając się już gniewać, wzdychając przy tym ciężko. - Idź proszę, zmyj z siebie krew, przebierz się, a tę bluzkę od razu wrzucimy - Poprosiłem, zabierając jego koszulkę, którą wyrzuciłem do kosza, zerkając na męża.
- W porządku - Zgodził się bez zbędnego gadania, idąc do łazienki, gdzie się ogarnął, a ja w tym czasie sprawdziłem jeszcze psa, który był cały i zdrowy chętny do wyjścia na dwór.
W takim też wypadku wypuściłem go, samemu idąc do sypialni, po drodze gasząc wszystkie światła, zapalając świeczkę w sypialni, kładąc się do łóżka, gdzie wtuliłem się w poduszkę, czekając na przybycie męża.
- Śpisz aniele? - Sorey pojawiający się w sypialni usiadł na łóżku, głaszcząc mnie po głowie.
- Nie, nie śpię myślę - Przyznałem, podnosząc głowę do góry, aby móc spojrzeć na męża.
- Nad czym tak myślisz? - Zapytał, zaciekawiony tym o czym myślę.
- Nad tym, co będziemy robić podczas nieobecności naszych dzieci - Przyznałem zgodnie z prawdą, nie wiedząc jak wykorzystać tę kilka dni wolnego.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz