Naprawdę martwiłem się o mojego męża, który przecież nie powinien być aż tak chłodny. Przespaliśmy cały dzień, wtuleni w swoje ciała, więc nawet pomimo tego, że wstał troszkę wcześniej ode mnie, powinien być choć troszkę cieplejszy. Czy to wina tego demona? Jest taki okropnie zimny odkąd tylko go znalazłem go leżącego jak bez życia w tej jaskini... Albo to sobie sam robi, tylko nieświadomie. Anioły były skomplikowane i to ich odczucia oraz własne myśli wpływają na ich wygląd i zdrowie, czy coś w ten deseń... albo był po prostu chory. Tego też nie mogłem wykluczyć.
- Nie powinieneś być tak bardzo wychłodzony – mruknąłem, nie przestając patrzeć na mojego męża ze zmartwieniem. – Może powinieneś zażyć gorącej kąpieli? Albo napić się czegoś rozgrzewającego? – zasugerowałem, troszkę ignorując jego wcześniejsze słowa, co nie było do końca grzeczne, z nas dwóch to on był ważniejszy. Nie po to tyle o niego walczyłem, by teraz miało coś się mu stać.
- Nic mi nie jest, chłód nie sprawia mi żadnych problemów, pamiętasz? – przypomniał mi, siląc się na delikatny uśmiech. Nie byłem do końca przekonany, miałem wrażenie, że coś przede mną ukrywa i nie chce mi o tym czymś mówić, bym się nie zdenerwował. Nie mogę go za to winić, sam go w końcu tego nauczyłem i teraz zbieram tego żniwa. – Usiądź, proszę, i zjedz. Musisz odzyskać siły.
- Mam nadzieję, że usiądziesz ze mną – odparłem, siadając na krześle nie chcąc jeść tego wszystkiego samego. To nie tak, że nie byłem głodny, bo byłem i to strasznie, ale zawsze milej jeść w towarzystwie.
- Nie mam ochoty...
- Nie musisz jeść, chociaż usiądź ze mną – poprosiłem, nie za bardzo chcąc odpuścić. Poza tym, jeszcze się nim nie nacieszyłem, chociaż muszę przyznać, że aktualny widok mojej Owieczki był przygnębiający. Serce mi się krajało, kiedy widziałem go tak smutnego, obwiniającego się o wszystko, kiedy tak naprawdę nie był tego winien. Bardzo chciałbym zobaczyć taki szczery uśmiech na jego twarzy...
Próbowałem go chociaż troszkę rozbawić, zaczynając bardzo luźną rozmowę, no ale mój Miki nie był za bardzo chętny ani do rozmowy, ani do uśmiechu, ani nawet do czegokolwiek. Mimo, że to faktycznie mnie trochę dołowało, nie poddawałem się. W końcu uda mi się wywołać na jego twarzy uśmiech, nie poddam się, dopóki tego celu nie osiągnę. Po śniadaniu postanowiłem się zabrać za zmywanie naczyń, co wyjątkowo się mojemu mężowi nie spodobało, ale to nie może być tak, że on robi wszystko, a ja nic. A mój stan nie ma tu nic do rzeczy. Czułem, że jeszcze w pełni sił to ja nie byłem, ale na pewno było ze mną lepiej niż wczoraj. I przedwczoraj...
- Idziemy do Lailah? – zaproponowałem, wycierając dłonie w mały ręczniczek.
- A może pójdziemy do niej trochę później? Jest jeszcze całkiem wcześnie, dajmy jej trochę odetchnąć – powiedział, a ja wyczułem niechęć w jego głosie. Czyżby nie chciał odwiedzić Pani Jeziora? Ale dlaczego? Jestem pewien, że nam pomoże, chociażby radą. Musimy jakoś ujarzmić tego demona nie tylko dla dobra Mikleo, ale i dzieci.
- Jeśli tego chcesz, to dobrze. Więc teraz może weźmiemy jakąś gorącą kąpiel? Trzeba cię rozgrzać, twoje wychłodzenie strasznie mnie martwi – przyznałem, podchodząc do niego i chwytając jego dłonie, które były niczym lód. Aż mnie samego przeszły dreszcze... złożyłem delikatny pocałunek na wierzchu jego dłoni, po czym uśmiechnąłem się delikatnie. Może trzeba go jedynie porządnie wygrzać? Oby, bo nie mam pojęcia, jak inaczej mógłbym mu z tym pomóc.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz