Prawdę mówiąc, wolałbym pozostać w domu, bez chodzących wokół ludzi mogących wywołać demona uwięzionego wewnątrz mnie mimo wszystko nie chcąc również pozostawić męża samego, zdecydowanie bezpieczniej czuje się, gdyby to on jest przy mnie, nie wiem, zresztą co może się stać, jeśli zostawi mnie samego. Mormon z jakiegoś powodu boi się mojego męża dla tego nie pojawia się przy nim, chyba że to ja znów go wykończę, doprowadzając do stanu przedzawałowego.
- Pójdę z tobą, nie chce zostać tu sam ze sobą - Przyznałem, zgodnie z prawdą bojąc się samego siebie, z powodu czego nie potrafi sobie zaufać, co powoduje, że mój stan jest taki, jaki jest i nic nie mogę z tym poradzić, przynajmniej na razie do chwili, w której to nie wyciszę się, wracając w pełni do zdrowia psychicznego i fizycznego.
- Boisz się czegoś? - Zapytał, martwiąc się o mnie, niepotrzebnie ja świetnie sobie radziłem, może odrobinkę jestem tym wszystkim zmęczony, ale to nic, zupełnie nic, jakoś sobie z tym poradzę, tylko potrzebuje czasu, tak potrzebuje czasu..
- Nie, nie boje się - Pokręciłem przecząco głową, cicho przy tym wzdychając. - Nie chce po prostu być sam, nie wiem, co on zrobi, gdy będę tu bez ciebie - Przyznałem, spuszczając głowę w dół, bawiąc się nerwowo swoimi palcami, które stały się zdecydowanie ciekawsze od patrzenia na mojego męża, który zawsze wie, co czuje, patrząc tylko w moje oczy, zdradliwe oczy ukazujące więcej emocji niż mógłbym sobie wyobrazić.
- Miki - Szepnął, kładąc dłonie na moich policzkach, unosząc mój podbródek. - Nie bój się, nie pozwolę mu cię już nigdy skrzywdzić - Zapewnił mnie, całując w mój nos, krzywiąc się lepiej z powodu chłodu mojego ciała.
- Przepraszam - Odezwałem się szybko, widząc jego minę, która wyrażała więcej niż tysiące wypowiedzianych słów.
- Nie przepraszaj mój aniele, to nie twoja wina - Zapewnił, chwytając moją dłoń, ciągnąc mnie w stronę drzwi, podając płaszcz, który grzecznie założyłem, nie zapominając o butach, mogąc spokojnie wybrać się z mężem na zakupy.
Spacer do miasta i same zakupy nie sprawiły nam za wielu problemów, kupiliśmy w końcu to, co potrzebowaliśmy, nie licząc czekolady, którą kupił mi mój mąż a której kupować nie musiał, co jednak było i tak bardzo miło z jego strony.
- A tak bardzo nie chciałeś czekolady - Zaśmiał się Sorey, gdy ja zajadałem się słodkością podarowaną mi przez ukochanego męża.
- Nie chciałem, ale skoro już dostałem szkoda, by było, aby się zmarnował - Wyznałem, zadowolony ciesząc się czekoladą jak dziecko zabawkami. - Chcesz trochę? - Dopytałem, przysuwając mu czekoladę bliżej twarzy.
- Nie dziękuje skarbie, ale ty jedz, a mną się nie przejmuj - Odpowiedział mi, czym przyznam, bardzo mnie uszczęśliwił. Wiadomo, więcej będzie dla mnie.
- A to i dobrze, im mniej tobie dam, tym więcej dla siebie będę miał - Wyznałem, zadowolony wracając do jedzenia mojej słodziutkiej czekolady.
Sorey zaśmiał się cicho, kręcąc z niedowierzaniem swoją głową, skupiając się na drodze, zerkając na mnie kątem oka.
- No co? - Zapytałem, nie rozumiejąc jego rozbawienia. Czy ja robię coś zabawnego? No chyba raczej nie, tylko jem czy to coś złego?
- Nic, nic mój aniele, jedz sobie spokojnie - Odpowiedział mi, wracając spokojnie do domu, gdzie rozpakowaliśmy wszystkie zakupy odkładając na swoje miejsce.
- Zrobić ci coś do jedzenia? - Dopytałem, jakoś tak bardziej zadowolony czując się zdecydowanie lepiej, co dało się po mnie zauważyć nie tylko pod względem mojego stanu psychicznego, ale i temperatury ciała, która zmieniła się na znacznie cieplejszą.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz