Czy ja miałem na coś szczególnego ochotę? Czego ja dawno nie jadłem? Owoców, ale owoce i śniadanie raczej się nie klei. Już nie mówiąc o tym, że o tej porze roku trudno jest je dostać, a jak już się uda, to kosztują jakieś horrendalne pieniądze. Chyba, że te sezonowe, no ale czy miałem ochotę na jakieś jabłka? Niekoniecznie. Zdecydowanie bardziej wolałem te egzotyczne, droższe okazy, albo z sezonu letniego, chociażby maliny, maliny wręcz uwielbiałem. No ale teraz mogę sobie tylko o tym pomarzyć. Czy więc poza owocami chciałem coś szczególnego? W sumie, miałem jeden warunek.
- Wszystko zjem poza kanapkami – przyznałem, siadając przy stole i popijając kawę, którą to przygotowałem nam obu nieco wcześniej.
- Ty to lubisz komplikować życie – burknął niezbyt zadowolony, ale pomimo tego zabrał się za przygotowanie jedzenia.
- Nasze życie byłoby mniej skomplikowane, gdybyś u mnie zamieszkał. Tam od razu mielibyśmy wspaniałe śniadanie do łóżka, i mógłbyś wstawać później – odpowiedziałem, przyglądając się mu z uwagą, jak tam się krząta przy kuchennym blacie. Dzisiaj, co prawda, Haru nie miał na sobie tego wspaniałego golfa, ale też nie prezentował się najgorzej. Tylko trochę wyglądał, jakby się nie wyspał. A przecież spaliśmy długo. Bardzo długo. Za długo, jak na mój skromny gust. I on jeszcze narzekał, że się nie wyspał. To ile on musi spać, by być wyspanym? Trochę mnie ta myśl przeraża.
- Ale droga z twojego domu do koszar zajmuje półgodziny, a nie dziesięć minut. Więc i tak musiałbym wstawać wcześniej, i nie będę się wysypiał – powiedział, coś tam sobie smażąc. Skoro coś smaży... to co to może być? Może te placuszki na słodko? Jak to się nazywało? Racuchy chyba. Przepyszne były. I z chęcią bym ich skosztował. Szkoda tylko, że dopiero teraz sobie o nich przypomniałem.
- I że to ja lubię sobie skomplikować życie. Na koniach droga zajmie nam dziesięć minut. I problem rozwiązany. A jutro się wyśpisz, sobota jest – przypomniałem mu, starając się, by mój głos zabrzmiał jak najbardziej neutralnie. Już za nieco ponad dwadzieścia cztery godziny będę mógł być prawie spokojny. Prawie, bo jeszcze pozostanie mi kwestia Hoshino.
- Ale ty wiesz, że nie umiem jeździć konno?
- Ostatnim razem na Rain poszło ci świetnie. A jak będziesz chciał, to cię nauczę, byś to ty prowadził konia, a nie koń ciebie – zaproponowałem, nie mając z tym żadnego problemu. Tylko jak już będzie chciał, to niech się przyłoży, bo się nie nauczy, jeżeli nie będzie wobec siebie konsekwentny.
- To się pomyśli jeszcze – odpowiedział, na co westchnąłem cicho. Zawsze tylko myśli, a nic nie robi. Mógłby w końcu coś porobić. Już dawno temu uzgodniliśmy, że to ja się zajmuję myśleniem, a on działaniem. – Proszę, przygotowałem racuchy – powiedział po kilku minutach, stawiając przede mną talerzyk z tymi właśnie placuszkami.
- Dziękuję, właśnie na nie miałem ochotę – przyznałem, z zadowoleniem przysuwając do siebie talerz.
- A nic o nich nie mówiłeś.
- Bo dopiero później zdałem sobie z tego sprawę – odparłem zgodnie z prawdą, biorąc pierwszy kęs. – Wyszły ci fantastycznie – przyznałem zachwycony, kontynuując jedzenie. Nie wiem, jakich on tu używa składników tajemnych, ale ja mogłem to jeść, i jeść, i nigdy nie będę miał dosyć. A to niedobrze, bo dosyć łatwo będzie mu mnie utuczyć. A może to był jego cel? Tylko, co to by mu dało, nie mam pojęcia, ale kto wie, co tam mu w głowie siedzi.
<Piesku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz