Z uwagą słuchałem każdego słowa mojego męża, starając się wszystko zrozumieć i odpowiednio przypasować. Wychodzi na to, że Mikleo naprawdę nie lubił ludzi, kiedy to byłem młodszy i bardziej ludzki niż anielski. A skoro nie lubił ludzi, to czemu związał się ze mną? Chociaż w sumie, skoro się przyjaźniliśmy od najmłodszych lat, to mógł na mnie troszkę inaczej patrzeć. Ale, ale, przecież się zaprzyjaźniliśmy z Alishą. A ona jest człowiekiem. I z tego, co pamiętam, to raczej ta cała nasza trójka nie zna się z dzieciństwa. A może tak naprawdę nie nienawidził ludzi? Tylko tak po prostu nie przepadał. W końcu, nienawiść to bardzo silne słowo.
- Mówisz to tak, jakbym był kimś ważnym w tym całym konflikcie pomiędzy ludźmi i Serafinami – odpowiedziałem niepewnie, chcąc wiedzieć, jak to wtedy było. Bo jak dla mnie na ten moment brzmiało to tak, że przesadza. Jak ja mogłem być kimś tak ważnym? Nie czułem się wcale ważny. I chyba nawet nie chciałbym być. Bo skoro byłbym ważny, to znaczyłoby, że mam ważną robotę to wykonania. A ważna robota wymaga bycia odpowiedzialnym. I czy ja byłem odpowiedzialny? Nie wydaje mi się. Teraz nie jestem odpowiedzialnym, więc wcześniej też na pewno nie byłem. W sumie, nie byłem odpowiedzialny, a mam dzieci. Tak chyba to nie powinno wyglądać.
- Bo byłeś. Byłeś pasterzem, pamiętasz? Nie dość, że uratowałeś dwa królestwa od bezsensownej rzezi, to jeszcze dzięki tobie ludzie dostrzegają Serafiny. A trochę nas to kosztowało – odpowiedział, co mnie jeszcze bardziej zainteresowało.
- A co konkretnie nas kosztowało? – dopytałem, przyglądając mu się z uwagą.
- Ciebie pobyt w więzieniu i groźba śmierci, a mnie i dzieci troszkę nerwów. O tym opowiem ci innym razem, bo to dla ciebie troszkę za dużo informacji na ten moment – dodał, całując mnie w czubek nosa. Troszkę tak nie byłem przekonany. Teraz jest odpowiedni moment. Bo pamiętam. A za jakiś czas zapomnę o tym, by później przypomniało mi się w najmniej oczekiwanym momencie. Tak to już mój umysł działa po tym powrocie. A może zawsze tak działał?
- No dobrze, a jak to było z Alishą? Nie lubiłeś ludzi. A ona jest człowiekiem. I jest teraz naszą przyjaciółką. Wcześniej nią nie była? – dopytałem, nie spuszczając z niego wzroku.
- Była twoją. A moją stała się dużo później. Z początku nie lubiłem jej, a nawet tak trochę o nią zazdrosny byłem. Dobrze się dogadywaliście i bałem się, że wasza dwójka ma się ku sobie – wyjaśnił, na co zamrugałem zaskoczony. Że zazdrosny? O Alishę? To jak my się musieliśmy zachowywać, że on w ten sposób o nas myślał. – Nie patrz tak na mnie, młody byłem, i głupi. W tamtym okresie trochę głupio się zachowywałem. Nawet kot mi przeszkadzał.
- Kot? – pytałem, chcąc wyciągnąć jak najwięcej informacji od niego, póki jest w takim nastroju do wspominania.
- Pewnego dnia po prostu przyszedłeś z burym kocurem, którego ochrzciłeś Lucjusz. Podobnie zrobiłeś w tym życiu, tylko w sumie to przyniosłeś aż cztery koty – podsumował mnie, na co zmarszczyłem oburzony brwi.
- To nieprawda. Przyniosłem dwa, a dwa następne znalazł Lucky w budzie. Mam beznadziejną pamięć, ale nie aż tak – burknąłem, trochę oburzony tym bezpodstawnym oskarżeniem.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz