Mikleo trochę mnie zaskoczył. Przecież po to pytałem się syna, czy możemy zabrać ze sobą dzieci, no i się zgodził. Niechętnie, ale się zgodził. Zresztą nie wiem, czemu mielibyśmy ich nie brać ze sobą? To też jego rodzina. I to rodzina, z którą spędza bardzo mało czasu. A to chyba ważne jest, by utrzymać jak najlepsze relacje z rodziną, bo tej już się zmienić nie da i to często tylko ją mamy. Ja wiem, że pomiędzy nimi jest ogromna różnica wieku, no ale o relacje trzeba dbać od najmniejszego, no nie? A tymczasem bliźniaki, jak go dzisiaj zobaczyły, nie były jakoś dzisiaj specjalnie zachwycone. A zupełnie inaczej reagowały, kiedy przychodziła Misaki, ją to potrafiły oblepić i szybko nie wypuścić.
- Według mnie powinniśmy zabrać dzieci ze sobą. By się zaznajomiły z bratem. Nie za często miały z nim kontakt, a nie chciałbym, by w przyszłości mieli słaby kontakt – wyjawiłem, będąc bardziej za tym, żeby wziąć ze sobą nasze dzieci. Wiem, że czasem mają jakieś swoje przedziwne humorki, których absolutnie nie rozumiałem, no ale z reguły w gościach zachowują się całkiem dobrze. I będziemy je pilnować. A skoro je będziemy pilnować, to nic złego nie zrobią.
- Na zaznajomienie się jeszcze przyjdzie czas, jak już będą starsze i bardziej świadome tego, co się wokół nich dzieje. A teraz mamy szansę dobrze wypaść przed jego narzeczonym. Zwłaszcza ty – odpowiedział, przytulając się do mojego ciała. Teraz mieliśmy taki trochę czas wolny, mogliśmy troszkę odpocząć, korzystając z chwili spokoju i zastanowić się, co zrobić w weekend z dziećmi, bo jak na razie każde z nas miało swoją rację.
- A ty już widziałeś tego jego narzeczonego? – zapytałem, ciekaw wybranka serca mojego syna. Jakoś tak się stało, że nigdy nie miałem okazji, bo co rusz byłem u niego w domu, to jego właściciela jakoś tak w domu nie było. Na weselu też się nie pojawił, bo gdzieś wyjechał, a przynajmniej tak tłumaczył nam Merlin. To dziwne było, że jeszcze nie miałem okazji go zobaczyć, a już trochę lat tutaj jestem.
- Oczywiście. Znaczy, wtedy nie był jego narzeczonym, a chłopakiem, ale już zostaliśmy sobie przedstawieni – wyjaśnił Miki, na co powoli pokiwałem głową. No tak, to nawet do przewidzenia było. On żył jeszcze dłużej ode mnie. W sumie, to wszyscy, których znałem, żyli znacznie dłużej ode mnie, nawet własne dzieci, oczywiście poza bliźniakami.
- I znając go uważasz, że lepiej będzie dzieci ze sobą nie zabierać? – dopytałem, już sam nie wiedząc, co mam robić.
- Powiedzmy, że gdyby pragnął gromadki dzieci, to nie byliby razem – wyjaśnił Mikleo, na co westchnąłem ciężko.
- Możemy jutro zajrzeć do Lailah, i poprosić ją, by zajrzała na weekend do nas, i przypilnowała dzieci. A jak nas zaproszą następny raz, to wtedy weźmiemy dzieci – zaproponowałem, idąc na taki mały kompromis.
- A nie lepiej zabrać dzieci do Lailah? – dopytał, co miało trochę sensu, gdyby nie jeden mały szczególik.
- A jeżeli w weekend przyszłyby łóżka? Lailah by odebrała, poprosiłaby je o położenie gdzieś tu w salonie, a jak my byśmy wrócili, to wtedy zaniósłbym je jakoś na górę. A i też zwierzaki by same znów nie siedziały, prawda? – powiedziałem, zwracając uwagę na Śnieżkę, która wspięła się na oparcie kanapy i zaczęła ocierać o moją głowę, domagając się pieszczot.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz