Na jego słowa przetarłem zaspane oczy, podnosząc się do siadu, nie chcąc, aby wychodził, nie chcąc, aby mnie zostawił, chce, aby był przy mnie, położył się obok mnie, pozwalając wtulić w swoje ciało, nawet jeśli jest zbyt gorące dla mnie.
- Nie opowiadaj głupot, chodź tu do mnie, chce się do ciebie przytulić - Powiedziałem, cicho przy tym ziewając, przez te temperatury cały czas czułem się strasznie, jednak wydaje mi się, że i tak przechodzę to lepiej od niego, gdy on sam umiera wręcz z zimna. Dlatego lepiej, aby było latem, w którym to ja się męczę niż zimna, w której to on się męczy.
Sorey nie był zbyt pewny, a jednak mimo to podszedł do mnie, kładąc się obok, pozwalając mi się do siebie przytulić, co przyznam, było bardzo przyjemne, mimo że przytulałem się do gorącego ciała, czego nie lubiłem, ale do niego przytulać się bardzo lubiłem. Jego kochałem i do niego mogłem się przytulać, nawet jeśli był dla mnie nieprzyjemnie ciepły.
- Jesteś tego pewien? Wiesz, ja w każdej chwili mogę pójść do salonu, tobie tu będzie chłodniej, a przecież na tym mi najbardziej zależy - A on znów swoje, ten człowiek zdecydowanie za bardzo się o mnie martwi a za mało o siebie, przecież on sam jest równie ważny co ja, a więc dlaczego tego nie dostrzega? Dlaczego nie docenia siebie samego? Oj, chyba czas z nim popracować nad tym, aby wreszcie zajął się sobą i zaczął doceniać to, jaki cudowny jest i jak wiele wnosi w nasze życie jako dobry mąż i ojciec.
- Jestem pewien, nic mi nie będzie, twoje ciepło mi nie przeszkadza - Zapewniłem, cicho ziewając. - A teraz już chodźmy spać, nie chce, aby dzieci nas wybudziły niewyspanych i zmęczonych - Dodałem już po chwili, zamykając swoje oczy, naprawdę zmęczony sam w sumie nie wiem już czym.
- Dobranoc owieczko - Wyszeptał, całując mnie w czubek głowy.
- Dobranoc - Powiedziałem już cicho, powoli odpływając do krainy snów.
Wczesnym rankiem obudziłem się, gdy tylko słońce leniwie wspięło się na niebo, łaskocząc mnie po twarzy swoimi promieniami.
Nie mogąc już zasnąć, zerknąłem na męża, który spał jak zabity nie reagują na słońce, które chyba umarłego by ze snu wybudziła, ale nie jego.
Nie mogąc już zasnąć, wstałem z łóżka powoli, aby nie wybudzić męża ze snu, zaczynając nowy dzień, maluchy jeszcze spały, a więc mogłem spokojnie doprowadzić się do porządku, przebierając w krótkie spodenki i krótką bluzkę schodząc na dół, gdzie zrobiłem śniadanie, przygotowałem wszystko na kawę, którą trzeba było tylko zalać, gdy Sorey już wstanie, w tym czasie napisałem list, który zdążyłem wysłać do naszego syna, nakarmiłem nasze zwierzaki, które były bardzo głodne, nareszcie mając czas dla siebie, nim moi bliscy wstaną na nogi.
Nie mając za wiele do roboty, zrobiłem pranie, bo jak słusznie udało mi się zauważyć, większość ubrań naszych maluchów były brudne, a więc moim obowiązkiem było coś z tym zrobić no i zrobiłem, pranie było już gotowe, a ja mogłem zająć się sobą i pewnie bym się zajął, a raczej wymyślił sobie nowe zajęcie, gdyby nie wołanie maluchów, które dawały głośno o sobie znać, a więc zabrałem je z ich pokoiku, idąc z nimi do kuchni gdzie dostały jeść i pić nim pozwoliłem im bawić się grzecznie w salonie.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz