Mimo tego wyjaśnienia dalej nie za bardzo rozumiałem, dlaczego Merlin był właśnie taki. Może i Miki faktycznie był kiedyś chłodny, taki oziębły i oszczędny w emocjach, nie neguję tego, ale to było kiedyś. Długo zanim na świat przyszły nasze dzieci. Później Miki stał się sobą, takim prawdziwym sobą, nie był już wyprany z emocji, więc siłą rzeczy dzieci za bardzo nie miały skąd czerpać wzorca tego takiego oziębłego. Bo chyba dzieci w ten sposób kształtują swój charakter, prawda? Patrzą na to, jak zachowują się osoby w ich najbliższym otoczeniu, i albo je naśladują, albo wręcz przeciwnie, więc to my rodzice mamy największy wpływ na kształtowanie ich charakterów. A przynajmniej w przekonaniu żyłem.
- Czyli nasze dzieci dziedziczą po nas charakter? Byłem pewien, że to wychowywanie kształtuje charakter – dopytałem, ciekaw tego tematu. No, bardzo szybko się tym zaciekawiłem... powinienem wcześniej się tego dowiedzieć, zanim zostaliśmy rodzicami kolejnych dzieci. Im dłużej jestem tu rodzicem, tym więcej rzeczy dowiaduję się, i to takich rzeczy, które właściwie powinienem wiedzieć, zanim te dzieci znalazły się na świecie. Miki trochę bardziej powinien mnie do tego przygotować i przystopować. On miał zdecydowanie większe doświadczenie i w życiu, i byciu rodzicem, i we wszystkim. Czemu mnie nie powstrzymał?
- Zarówno i wychowanie, i geny mają wpływ na charakter. Najwidoczniej los chciał tak, by Merlin odziedziczył po mnie te takie niezbyt przyjemne cechy – wyjaśnił, nie odsuwając się ode mnie, co akurat bardzo przyjemne było. Przynajmniej dla mnie. A czy dla Mikleo? Nie powinno, w końcu ja jestem ciepły, a on chłodny. No ale też, gdyby było mu źle, to by się do mnie nie przytulał.
- Ale to, że byłeś taki chłodny, i nie wyrażałeś emocji, to wina dziadka. Nie dlatego, że taki miałeś charakter, ale dlatego, że dziadek taki wywarł na ciebie wpływ, zmusił cię do tego. A to, jaki jesteś naprawdę, to ja dopiero w tobie odblokowałem – zacząłem powoli, starając się to rozgryźć. – Więc jak dziecko może odziedziczyć po tobie coś, co spowodował u ciebie ktoś inny, czyli co raczej dziedziczne nie jest?
- To... dobra rzecz do rozmyślania. Ale też wydaje mi się, że może mu po prostu ciebie zabrakło. Odszedłeś w momencie, w którym się rozwijał i nabierał charakteru – odpowiedział, a ja trochę tak się źle poczułem. Nie była to moja wina, no bo ja za bardzo nie wybierałem dzień, w którym mam umrzeć. To było chyba takie dosyć... niespodziewane, z tego, co wiem. W końcu, gdybym chciał umrzeć, to raczej bym nie wracał tu do niego. A mimo tego logicznego rozumowania czułem się winien. Było to głupie, owszem, ale kto powiedział, że ja mądry jestem?
- Przepraszam. Tym razem cię nie opuszczę. I dzieci także – odpowiedziałem, patrząc na niego ze smutkiem.
- Och, Sorey... – Mikleo westchnął ciężko, patrząc na mnie z takim jakby zrezygnowaniem.
- No co? – odparłem, patrząc na niego z kolei z niezrozumieniem. Powiedziałem tylko to, co mi na sercu leżało. A jak to ujął w ten sposób, to naprawdę poczułem się tak, jakby to moja wina była. – Nie uważasz, że u dzieci jakoś tak zbyt cicho jest? – dopytałem, trochę przerażony tym drobnym faktem. Zdecydowanie bardziej wolałem, kiedy dzieci trochę głośniejsze były, wtedy miałem pewność, że nic im nie jest, i coś tam sobie robią.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz