czwartek, 14 grudnia 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Obudziłem się... nie wiem, kiedy, ale zdecydowanie za późno, sądząc po wysokości słońca. I obudziłem się nie dlatego, że się wyspałem, bo jednak gdybym mógł, to bym sobie dalej spał. Obudziłem się, bo chciałem wtulić się w ciałko mojego męża, ale zamiast niego miałem obok siebie poduszkę. I to mnie tak rozbudziło. Od dawna go tu nie było? Nie miałem pojęcia, materac obok mnie był zimny, no ale Miki też był zimny, więc czy by leżał chwilę na materacu, czy dłuższą chwilę, no to zawsze ten materac będzie zimny. Znając jednak Mikleo, pewnie nie spał od dawna, no ale mnie nie obudził, bo i po co? Znaczy, ja już tam znałem te jego wymówki, pewnie mi odpowie, że potrzebowałem odpoczywać, a że on sobie beze mnie radził, to mnie nie budził. I moje tłumaczenia, że ja tam aż tak odpoczywać nie muszę. Jestem aniołem, nie człowiekiem. Jak byłem człowiekiem to wtedy odpoczywałem. A że już nie jestem, to teraz muszę działać. 
I kiedy już się zorientowałem, że jest późno, wstałem z łóżka i wpierw zajrzałem do pokoju dzieci, ale ich tam nie było. Więc nie dość, że Miki wstał i zajmuje się domem od nie wiadomo której godziny, to jeszcze zajmuje się dziećmi. I naprawdę nie przyszło mu do głowy, by mnie obudzić? Przecież on potrzebował pomocy. Na pewno potrzebował pomocy. Jak tu ogarnąć jednocześnie dom, jak i dzieci? Sam wiem, jak to ciężko jest ogarnąć i dzieci, i dom. Chociaż, może jednak on by to jakoś ogarnął...? W końcu, wczoraj wieczorem tam na dole trochę ogarnąłem. Nie oczywiście perfekcyjnie, bo mając małe bardzo ciężko jest utrzymać dom w takiej perfekcyjnej czystości. 
Tak więc w poszukiwaniu moich najbliższych zszedłem na dół, dalej oczywiście będąc w piżamie, bo i po co miałem się przebierać? Znaczy, zrobię to, jak gdzieś wychodzić będziemy, i jak upewnię się, że z moimi najbliższymi wszystko w porządku. Są w końcu rzeczy ważne i ważniejsze, a moi najbliżsi są w końcu najważniejsi. 
- Dada! – usłyszałem zachwycony głos Hany, która kiedy tylko mnie zauważyła, to wstała z dywaniku i do mnie podbiegła, przytulając się do moich nóg. 
- Dzień dobry, księżniczko – odpowiedziałem, biorąc moją córeczkę na ręce, by ją przytulić. Mikleo faktycznie mówił mi, bym nie brał naszych dzieci za często na ręce, ale nie robiłem tego, by ją gdzieś przenieść, ale by ją przytulić. A to wielka różnica była. – Długo nie śpisz? – dopytałem, a ona pokręciła główką. Czy mogłem jej wierzyć? Niekoniecznie. Ona chyba tak jeszcze nie do końca ogarniała, jak działa czas, co było normalne. Zresztą, każdy czas odczuwa nieco inaczej. Dla mnie godzina to długo. A dla niektórych godzina to krótko. A jeszcze dla innych pięć minut do długo potrafi być. Wszystko także zależy od sytuacji, bo pięć minut rano, jak trzeba wcześnie wstać, to mi mija jak sekunda. – A mamusia gdzie?
- W kuchni – odparła, na co kiwnąłem głową. Oczywiście, że w kuchni, pewnie sprząta po śniadaniu. Albo robi śniadanie. Jedno z tych dwóch na pewno. 
- Zaraz do ciebie przyjrzę, idź do braciszka, dobrze? – poprosiłem, całując ją w policzek i odstawiając ją na ziemię. 
- A pójdziemy później nad jezioro? – zapytała, patrząc na mnie tymi cudownymi, wielkimi oczkami. Piękne miała te oczy. Chociaż nie pogardziłbym, gdyby miała je w pełni po mamusi, a nie po mnie. 
- Porozmawiam z mamą i się zobaczy – odpowiedziałem, głaszcząc ją po główce. Dzisiaj chyba coś mieliśmy zrobić. Czy nie? Sam nie wiem, pogubiony troszkę byłem. I zaspany. Ale bym się tak jeszcze z chęcią położył... nie, nie, nie mogłem, musiałem się rozbudzić, coś zacząć robić, bo to tak w nie moim stylu, by tak spać do późnych godzin. Nie dam mu spokoju z tym, że mnie nie obudził, kiedy sam się obudził...

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz