Patrzyłem ze zmartwieniem na męża, tak czysto po ludzku się nim przejmując. Nawet sobie nie wyobrażam, jak bardzo musiała być to dla niego tortura. A ja w niczym nie mogłem mu pomóc. Chciałbym mu pomóc, zrobić coś, co by sprawiło, że chociaż trochę mu ulży, no ale nie byłem w stanie nic zrobić. Ludzie są bardzo ograniczeni, nic więc dziwnego, że wygnańcy aż tak nami gardzą.
Bez słowa zbliżyłem się do niego tak, by nasze ramiona się stykały, i zacząłem jeść swój posiłek, który pomimo warunków jak zwykle smakował fenomenalnie. To jest niesamowite, że pomimo kilku składników i raptem dwóch przyrządów do gotowania potrafi stworzyć coś, z czego jestem zadowolony i co z chęcią bym zjadł na chociażby bankiecie. Brakuje mi tylko trochę mięsa. Jutro, albo pojutrze będziemy już w gospodzie, więc swój apetyt na mięso zaspokoję.
- Bardzo dobre, dziękuję – odezwałem się, kiedy skończyłem jeść, a następnie odłożyłem miseczkę na bok i pocałowałem go w policzek. – Nie zjadłeś za wiele – dodałem, zauważając jego prawie że pełną miskę. Zauważyłem także jedną rzecz, a mianowicie to, że znów ukazały się jego wilcze akcenty. Pewnie przez te huki.
- Jakoś tak nie mam wielkiej ochoty. Ale zjem, nie martw się – powiedział, siląc się na uśmiech, by zaraz później zadrżeć z powodu kolejnego grzmotu.
- Może ci pomóc? Mogę cię nakarmić, szybciej pójdzie – zaproponowałem, bawiąc się jego włosami i uszami, które były tak cudownie mięciutkie w dotyku.
- Umiem jeść – bąknął, ale jakoś nie oponował, kiedy zabrałem od niego miskę.
- Właśnie widzę. Skoro mój piesek nie chce jeść, jako pan muszę mu pomóc – odparłem, czym wywołałem na jego twarzy delikatny uśmiech.
Z moją pomocą szło nam znacznie szybciej, a kiedy już oba naczynia były puste poprosiłem, by położył głowę na moich udach. Trochę się wzbraniał, ale znów stało się tak, jak ja tego chciałem. Oparty o nierówną ścianę jaskini bawiąc się jego włosami, patrząc na wyjście jaskini. Mimo, że było po południu, przez ciężkie chmury i ścianę deszczu wyglądało to tak, jakby był wieczór, i tylko błyski co jakiś czas rozświetlały otoczenie. Haru, za każdym hukiem spinał mięśnie i wstrzymywał oddech, ewidentnie cierpiąc z tego powodu. Mój biedny piesek... pewnie inaczej by to przeżywał, gdyby żył tak całe życie, ale on się tak naprawdę z tym zmaga od prawie trzech miesięcy. To strasznie mało czasu. Zaskoczony byłem, w ten pozytywny sposób, że tak szybko nauczył się panować nad ukrywaniem tych akcentów, i nad złością, i teraz bardzo rzadko mogę podziwiać jego piękne uszy i ogon. Ale to też dobrze. Niewielu ludzi by to zaakceptowało.
- Burza powoli przechodzi. Jak jutro przyspieszymy, może uda się nam dotrzeć do gospody. O ile nie będzie takiego deszczu – westchnąłem cicho, czując delikatny dreszcz na plecach. Bądź co bądź, trochę chłodno było przez ten deszcz, i wiatr, no i też nasze małe ognisko powoli zaczęło się wypalać. Okryłbym się kocem, ale to znaczyłoby, że Haru musi wstać, a tego nie chciałem. Zresztą, gdyby nie ten chłód, nawet wygodnie by mi się leżało. – Lepiej już? – dopytałem, odrywając wzrok od wyjścia i kierując go na niego, przez cały ten czas oczywiście bawiąc się jego kosmykami.
<Piesku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz