W milczeniu przyglądałem się temu, co robi z tym ogniskiem. Jak on chce go rozpalić? Nie mamy suchych gałęzi, ani żadnej podpałki. Chyba, że to nie chodzi o to, by uczynić coś niemożliwego, a komuś się po prostu nudzi. Mi tam bardzo odpowiadało takie siedzenie w ciszy i po prostu cieszenie się swoją obecnością. W końcu mogłem sobie na to pozwolić bez tego okropnego poczucia, że nie mogę odpoczywać, bo muszę pracować. Teraz nie mam absolutnie nic do roboty, mój umysł jest wolny i po prostu mogę odetchnąć, ale tak naprawdę odetchnąć. Ale Haru potrafi odpoczywać normalnie, dlatego teraz się nudzi, i stara się coś dla siebie znaleźć. I chyba będę musiał mu w tym pomóc. Tylko co by tu zrobić... raczej rozmowa odpada, mój mąż potrzebuje czegoś bardziej zajmującego, czegoś, na czym się może całkowicie skupić...
Podszedłem do naszych pakunków, by wyjąć z nich dodatkowy koc, którym się opatuliłem, a także małe, drewniane pudełeczko. Zdecydowałem, że zbiorę do chatki nad morze shogi, gdyż żadnych na miejscu nie mam, a zawsze warto mieć je w domu, właśnie na deszczowe chwile. Zawsze też można grać samemu, to też jest pewna, stymulująca mózg forma ćwiczeń. No i też nie zajmują one wiele miejsca, więc bez problemu mogłem to ze sobą zabrać. Całe szczęście.
- Haru, podejdziesz? – odezwałem się, wracając a swoje stare miejsce.
- Pewnie. Chciałem rozniecić trochę ogień, ale miernie mi to wyszło – wyznał, wracając do mnie ze smutkiem.
- Byłbym zaskoczony, gdyby ci się udało. Jesteś wilkołakiem, nie czarodziejem, nie zrobisz coś z niczego – powiedziałem łagodnie, nie będąc na niego zły, bo i czemu bym miał? Wystarczy, że Haru mnie do siebie przytuli i już mi ciepło było. No ale światło by się do gry przydało... – Weźmiesz lampę i ją rozpalisz, bardzo proszę? Ja przez ten czas rozłożę planszę.
- Jaką planszę? – spytał zaciekawiony, jednocześnie robiąc to, o co go poprosiłem.
- Coś mnie tknęło, by wziąć shogi. Umiesz grać?
- No... tak nie do końca – wyznał ze wstydem.
- To nic, wszystkiego cię nauczę. Zabijemy tym samym czas, a tego przecież chcesz – nie przejąłem się tym, że tego nie zna. Powoli go wszystkiego nauczę. I tak nie mamy nic innego do roboty, chyba, że gapienie się na tę ścianę deszczu. A to akurat dla mnie nie było takie straszne, nawet mi się podobało.
- Nie jest to zbyt skomplikowane dla mnie? – odezwał się niepewnie, z nieufnością patrząc na to, jak rozkładam pionki.
- W szachy umiesz grać? – zapytałem, zerkając na niego. Nie wydawał się zachwycony moim pomysłem, tylko dlaczego? Jeżeli nie potrafi grać, to ja go powoli nauczę. Zresztą, gra ta nauczy go taktycznie myśleć i może w końcu w siebie uwierzy.
- No... tak trochę – przyznał, na co się lekko uśmiechnąłem.
- To i tę grę ogarniesz. Daj temu szansę. Jak będzie bardzo źle, no to zakończymy grę. A może wcześniej przestanie padać, i uda nam się wyruszyć w dalszą drogę – zachęciłem go, posyłając w jego stronę jeden ze swoich najlepszych uśmiechów z nadzieją, że przekonam go do gry za pomocą swojego uroku, którego akurat mam w sobie dużo.
<Piesku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz