Nie podobało mi się to zmuszanie mnie do pójścia spać to fakt byłem zmęczony, i to nawet bardzo zmęczony, ale nie chciałem kłaść się pozostawiając wszystko na jego głowie tak być nie mogło, tylko czy był sens kłócić się z nim? Coś tak mi się wydaje, że nie za bardzo.
Westchnąłem ciężko zakrywając usta, aby nie dostrzegł mojego ziewnięcia posłusznie, robiąc to, o co mnie prosił, a raczej co mi rozkazał, patrząc na niego tak długo na jak długo pozwoliły mi moje zmęczone oczy, które po zamknięciu odesłały mnie do snu, pozwalając zregenerować siły po nieprzespanej nocy i długiej podróży.
Zostałem przebudzony rankiem, gdy słońce leniwie wspinało się ku górze niespecjalnie, zachęcając mnie do wstania.
– Już? Jeszcze chwila – Poprosiłem, podnosząc się do siadu, nie mając siły otworzyć swoich zmęczonych oczu.
– Haru najwyższa pora wstać, musimy zjeść i ruszać – Mój panicz miał rację musieliśmy ruszać, a im szybciej zaczniemy podróż, tym szybciej znajdziemy się na miejscu. A szczerze powiedziawszy naprawdę bardzo chciałbym już być nad morzem, dlatego nie mogłem się ociągać.
Ruszyłem się od razu do pracy, musząc przygotować nam dobry posiłek, po którym musieliśmy przemyć się w jeziorze.
Po chłodnej kąpieli czułem się naprawdę znakomicie w przeciwieństwie do mojego męża, któremu było zimno, na szczęście dziś na dworze będzie naprawdę gorąco, a więc szybko się wygrzeje.
– Możemy ruszać? – Mój mąż przerwał panującą wokół cisza po wspólnym spakowaniu swoich rzeczy i przygotowaniu koni do podróży.
– Tak, wydaje mi się, że nic nas już przed tym nie powstrzymuje – Zapewniłem go zakładając ostatnią torbę na grzbiet Rain.
Mój panicz od razu kiwnął głową, siadając na swojego konia, który wciąż patrzył na mnie nieufnie najchętniej broniąc swojego pana przed moją osobą, jak dobrze, że chociaż Rain mnie lubi.
Nasza podróż była dosyć spokojna nic specjalnego nie miało miejsca może poza burzą, która zmusiła nas do schowania się w bezpiecznym miejscu, a naszym bezpiecznym miejscem okazała się ciemna jaskinia, w której rozpaliłem ogień przy pomocy suchych jeszcze gałązek, rozjaśniając to ciemne miejsce.
– Wygląda na to, że dziś już dalej nie pójdziemy – Mój panicz westchnął ciężko niepocieszony tym faktem no cóż, mi też się to nie podoba, ale chyba nic z tym zrobić nie możemy.
– Nie mam się jutro spróbujemy to nadrobić – Starałem się go trochę uspokoić, skupiony na posiłku, który właśnie nam przygotowywałem.
– Oby tak było – Mój panicz rozłożył koc, na którym usiadł, obserwując to, co robię czasem nawet patrząc na mnie z jakiegoś powodu…
– Dlaczego mi się tak przyglądasz? – Trochę, nie rozumiejąc jego spojrzenia odwróciłem głowę w jego stronę, podając mu miseczkę z gotowym posiłkiem.
– A czy muszę mieć powód, aby obserwować własnego męża? – W sumie to faktycznie dobre pytanie, bo przecież nie musi mieć powodu, aby na mnie patrzeć, a ja lubię, kiedy na mnie patrzy, tylko nie wiem, dlaczego to robi nie ma we mnie nic, czemu można by było się długo przyglądać.
– No nie, nie musisz mieć – Zgodziłem się z nim, skupiając na swoim posiłku, zerkając na zewnątrz, gdzie pogoda szybko się nie zmieni. Tyle byłoby z naszego nadrobienia drogi.
Westchnąłem ciężko, krzywiąc się odrobinę na dźwięk głośnego huku wywołanego burzą, który muszę przyznać trochę drażnią moje wrażliwe uszy.
<Paniczu? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz