sobota, 13 lipca 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Czy coś się stało? Pali głupa i uważa, że ja się na to nabiorę? Kiedy patrzyłem, jak się z nią śmieje, jak jego policzki stają się rumiane, poczułem zazdrość. Ale taką okropną, wyżerającą mnie od środka zazdrość. W końcu, ona była dla niego idealna. Była piękną kobietą, cudownym aniołem, i to jeszcze Serafinem wody, wiele ich łączyło, i to wyglądało tak, jakby była mu pisana. I pewnie nawet tak było. Byliby razem, gdyby nie ja. Teraz też mogliby być razem, zwłaszcza, że ja byłem teraz demonem. Pewnie widziała w tym idealna okazję na odbicie mi go. Ale ja jej nie dam. Mikleo jest mój. I nie pozwolę nikomu mi go odebrać, czy to Aurorze, czy to dziadkowi. Zanim mi go odbiorą, musieliby mnie zabić. 
- Czemu dawałeś się podrywać Aurorze? – spytałem, mrużąc gniewnie oczy, nie pozwalając mu na odsunięcie się od ściany. 
- To nie było podrywanie, po prostu rozmawialiśmy – odezwał się niepewnie, patrząc na mnie z niezrozumieniem. A więc dalej chce udawać głupiego... a to mi się jeszcze bardziej nie podobało. On naprawdę myśli, ze się wyłga, ale nie ze mną te numery. 
- Nie udawaj. Jeżeli chciałeś z nią sobie flirtować, trzeba było pozwolić mnie zabić – warknąłem wściekły, obserwując go z uwagą. Wyglądał na kogoś, kto nie wiedział, o czym mówię. Albo z niego taki świetny kłamca, albo faktycznie nie wiedział, o czym mówię, i dawał się podrywać nieświadomie. To też niedobrze. Moja Owieczka powinna być mądra, i wiedzieć, co się wokół niej dzieje. Zawsze był mądry, i teraz się tym nie wywinie. 
- Nie flirtowałem z nią. I ona ze mną. Po prostu sobie rozmawialiśmy – powiedział, co mnie rozzłościło jeszcze bardziej. 
Tak więc chwyciłem go za ramiona i popchnąłem na łóżko. Następnie zawisnąłem nad nim, chwyciłem jego nadgarstki i uniosłem je ponad jego głowę, przyciskając je do materaca. Zdenerwował mnie, i to mocno. 
- Jesteś mój, w każdym znaczeniu tego słowa. Zapamiętaj to sobie – syknąłem, a następnie połączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku, który zakończyłem podgryzaniem jego dolnej wargi do krwi. 
Musiałem pokazać, że był on mój, i straciłem wszelki rozsądek. Jak wczoraj się powstrzymywałem, tak dzisiaj nie miałem żadnych hamulców. Zostawiłem na jego ciele mnóstwo śladów, zarówno takie spokojniejsze, delikatne malinki, jak i ślady po moich zębach. Mikleo z kolei, kiedy już puściłem jego dłonie, oznaczył moje plecy swoimi pazurkami. Kolejne rany na plecach. To nic takiego przy tym, co teraz miałem na plecach. Poza tym, obdarzał moje uszy cudownymi dźwiękami... dobrze, że ta mała chatka znajdowała się na uboczu. Nie były to dźwięki przeznaczone dla uszu innych.
Po wszystkim poczułem się lepiej. Znacznie lepiej. A także spokojniej. Leżąc obok mojego męża zacząłem podziwiać moją robotę, i zauważyłem kilka ran, które spowodowałem zbyt gorącymi dłońmi. Nie panowałem nad tym. Dopiero po ich zobaczeniu poczułem nagły przypływ wyrzutów sumienia. Z jednej strony nie powinienem tego robić, Mikleo nie powinien zostać zraniony, ale z drugiej... potrzebowałem mu pokazać, czyj jest, by nigdy o tym nie zapomniał, kiedy rozmawia za miło z innymi. 
- W porządku? – spytałem cicho, czując się... nie do końca wiem, jak. Musiałem się zastanowić, czy bardziej tego żałuję, czy bardziej jestem z tego dumny. Ale im dłużej na niego patrzyłem, bardziej przewyższały te dobre emocje, co było dziwne, bo przecież to demonom nie przystoi. Dziwne jest to miejsce. Nie podoba mi się ono. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz