Przez chwilę jeszcze trwałem w bezruchu, analizując jego słowa. Więc... dobrze czułem. Miałem rację. W moim rozumowaniu nie było więc żadnego błędu, to on musiał to przemyśleć i dotrzeć do podobnych wniosków. Trochę odzyskałem wiarę w siebie, dalej jednak jestem zdania, że nie daję mu tyle szczęścia, na ile faktycznie zasługuje.
- Nie miałeś prawa, to prawda – przyznałem, wracając do oczyszczania jego rozcięcia na ręce ciesząc się, że tak niewiele dzisiaj jadłem, bo w przeciwnym wypadku to jedzenie już podchodziłoby mi do gardła. I tak czułem żółć w gardle od samego patrzenia na krew. – Przeprosiny przyjęte. Chociaż, długo ci zajęło wyznanie ich.
- Byłem trochę zdenerwowany – wyjaśnił, a kiedy zacząłem oczyszczać jego ranę czystym alkoholem, szarpnął się i syknął z bólu. Nie chciałem jednak ryzykować tym, że do jego krwiobiegu dostanie się coś niebezpiecznego. Dalej nie mam pojęcia z czym, albo z kim walczył, ale jego rany były takie poszarpane, jak po pazurach, więc kto wie, co tam pod nimi mogło się znajdować. A każde ciało obce w krwiobiegu mogło być bardzo niebezpieczne i wyniknąć z tego mogłoby jakieś zagrożenie dla niego. Jakby nie daj Boże się wdała infekcja, to trzeba byłoby amputację wykonać..
- I zajęty pakowaniem – dodałem, ostrożnie pozbywając się nadmiaru alkoholu spływającego po jego skórze. – Naprawdę nie chcesz już tu być? – dodałem cicho, mimo wszystko czując wyrzuty sumienia. Chciałem, by spędził tu miło czas, i tak się starałem, że teraz się spakował. Co prawda, i tak musimy powrót odłożyć nieco w czasie, z taką raną na brzuchu, jaką on ma, nie może za dużo czasu spędzać w pozycji siedzącej, bo nigdy się nie zagoi i zawsze się będzie babrać, a on tylko cierpieć będzie. Dopóki się porządnie nie zagoi, nigdzie go nie wypuszczam.
- Sam na pewno zauważyłeś, że odkąd tutaj jesteśmy, nic nie dzieje się zgodnie z planem, i wszystko się psuje. Tam, w rezydencji, nie mieliśmy takich problemów – powiedział, oglądając swoją już obandażowaną rękę.
- To nie jest kwestia miejsca, a kwestia osoby. Mojej osoby. Przepraszam, chciałem, byś naprawdę miło spędził tu czas – powiedziałem zgodnie z prawdą, zabierając się za chowanie bandaży, gazików i alkoholu do apteczki.
- Oboje jesteśmy tak samo winni, nie bierz tego tak bardzo do siebie – odpowiedział, kładąc dłoń na moim policzku. – Rozpalony jesteś, wszystko w porządku? – dopytał, brzmiąc na zmartwionego.
- Tylko trochę zmarzłem na plaży. Idź do łóżka, musisz teraz uważać na brzuch – poleciłem mu, idąc odnieś apteczkę, a także wodę i zakrwawione ręczniki.
Trochę było mi zimno, i wróciłbym pod kołdrę, ale są rzeczy ważne i ważniejsze, a Haru był na miejscu pierwszym. Tylko z czym takim on walczył...? Nigdy w tym miejscu nie spotkałem się z jakąś niebezpieczną istotą. Nawet nie kojarzyłem, by były tutaj w pobliżu wilki, największym drapieżnikiem były tutaj chyba dzikie psy. Czy jednak jakiś pies, albo nawet banda psów poturbowała go w ten sposób? Nie wydaje mi się. Odkładając apteczkę na półkę poczułem, jak zaczyna mi się kręcić w głowie. Musiałem oprzeć się o blat i wziąć kilka głębokich wdechów. Możliwe, że potrzebowałem się położyć.
- Czemu się nie przykrywasz? Jakość snu jest lepsza, kiedy jest się przykrytym. I ciała nie wychłodzisz – odezwałem się niezadowolony, kiedy wróciłem do pokoju i ujrzałem nieśpiącego Haru, leżącego na łóżku. – Chociaż czymś cienkim, od razu będziesz się lepiej czuł – dodałem, chwytając za cienki koc, którym okryłem go wcześniej, jak zasnął na tarasie.
<Piesku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz