Zmrużyłem wściekle oczy starając się ocenić, czy mieszaniec mnie blefuje, czy naprawdę byłby w stanie skrzywdzić Mikleo. Zabijając go straciłby dostęp do swojej cennej krwi, której mój mąż jeszcze w swoim ciele trochę miał. Było jej za mało, by mógł się czuć spokojnie i komfortowo, ale dalej wystarczająco dużo, by zabicie go okazało się nieopłacalne dla niego. Ja bym w życiu nie doprowadził mojego cudownego Mikleo do tego stanu. Jak tylko się do niego dobiorę... nic z niego nie zostanie. Podobnie, jak z tego obrzydliwego miejsca. Tylko muszę go jakoś odsunąć od Mikleo, a w tym celu muszę tak długo go zajmować rozmową, dopóki Banshee do niego nie podejdzie. Jej mały wzrost daje jej tutaj mocną przewagę. Potrzebuję tylko chwili jego nieuwagi, a to moja sunia jest mi w stanie zapewnić.
- I mam wierzyć, że tak szybko pozbędziesz się swojego poidełka? Oboje wiemy, że w jego żyłach jest jeszcze dużo krwi – powiedziałem, zaciskając palce na rękojeści swojego miecza. Te obrzydliwe paluchy na porcelanowej skórze mojego męża strasznie mnie denerwowały. Miałem wielką ochotę je odrąbać, a następnie wsadzić mu je głęboko do gardła, aż nie zacznie się nimi dusić.
- Znajdę sobie kolejną zabawkę. Możliwe nawet, że lepszą. Tą za bardzo skaziłeś i w ogóle nie chce się bawić ze mną – po wypowiedzeniu tych słów moja wściekłość zwiększyła, podobnie jak temperatura w tej parszywej dziurze. Wyczułem, jak oddech mieszańca staje się cięższy, a ze skóry zaczyna się wydobywać pot. Czyli w ogóle nie jest odporny na wysoką temperaturę... gdyby Mikleo tutaj nie było, mógłbym go ugotować, a to także paskudna śmierć by była, odpowiednia dla niego. To nic, wymyślę coś innego.
- Ciężko będzie ci szukać, kiedy będziesz się krztusić własnym chujem – syknąłem wściekle i w tym samym momencie Banshee wbiła kły w jego nogę, co go zdezorientowało.
Wykorzystałem ten moment i od raz znalazłem się przy nim, chwytając go za kołnierz i rzucając nim o ścianę, jak najdalej od Mikleo. Zerknąłem szybko na męża, ale on nie wyglądał na kogoś, kto był w stanie się ruszyć. Moja biedna Owieczka... zabiję tego mieszańca. A o nie musi się o nic martwić. Teraz nie pozwolę, by ponownie się do niego zbliżył.
Tak więc całkowicie skupiłem się na walce z mieszańcem, nie oszczędzając ani jego, ani tego miejsca. Dzięki krwi Mikleo, którą piłem regularnie, a także napędzany wściekłością, byłem znacznie silniejszy, niż ostatnim razem, a małe miejsce tylko działało na moją korzyść. Mieszaniec się nie poddawał, ranił mnie wielokrotnie, ale nie przejmowałem się tym. Nie czułem żadnego bólu, była tylko wściekłość i żądza mordu. W końcu udało mi się go powalić, i aby nie wstał, podciąłem mu więzadła skokowe, na co zareagował wrzaskiem. Wiedząc, że mi nie ucieknie, spokojnie rozejrzałem się po tym obrzydliwym miejscu, i znalazłem ładne miecze, którymi to przyszpiliłem jego ręce do podłogi.
- Banshee, obiad gotowy – zawołałem sunię, która do tej pory pilnowała Mikleo. – Zacznij od brzucha, i nie spiesz się. Chcę, by cierpiał – poleciłem jej, ignorując wrzaski mieszańca. Po kimś takim jak on moja Banshee na pewno przybierze na sile, a to jej się bardzo przyda. – Hej, Owieczko, już jestem, zabieram cię stąd – odezwałem się cicho do męża, klękając przy nim i zdejmując z siebie koszulę, którą zaraz chciałem okryć ciało męża. Zauważyłem, że moje demoniczne cechy były doskonale widoczne. I pojawiło się we mnie coś nowego. Zamiast gładkiej, stosunkowo miękkiej skóry, były twarde łuski. Aż nie chcę wiedzieć, jak musiałem źle w tej chwili dla niego wyglądać...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz