czwartek, 29 sierpnia 2024

Od Soreya CD Mikleo

Nie rozumiałem go. Czy nie woli być bezpieczny? Będąc ciągle pod moją opieką mogę mu to zapewnić, i wtedy już nigdy nie będzie cierpieć. Tego przecież chce, prawda? Albo raczej nie chce znów przez to przechodzić. Nie wyobrażam sobie, przez co wtedy musiał przechodzić, a ludzie są przecież różni. I okrutni. Co człowiek, to różny, rzekłbym nawet, że w wielu wypadkach demony to przy nich nic. To, że na nas zrzucają całe zło, to nieporozumienie i przykry żart. 
- Ale tylko w ten sposób będę mógł cię chronić. Nie chcę, byś przechodził przez podobne piekło po raz drugi. Albo żeby spotkało cię coś znacznie gorszego – powiedziałem, gładząc go po policzku, który dalej był ciepły. Nie wydobrzał jeszcze za bardzo, może niejasno myśli i jak wydobrzeje, to przyzna mi rację, bo to na razie pewnie jeszcze nie do końca wie, co się dzieje. 
- Ale ja muszę wychodzić. Bez tego nie będę się czuł dobrze, i moje zdanie się nigdy nie zmieni – stwierdził, na co westchnąłem cicho. To niedobrze. Nie mogę drugi raz skazać go na cierpienie. Musi więc istnieć jakieś drugie wyjście, które spodoba się zarówno jemu, jak i mnie. Samego  domu już go więcej nie puszczę. I z Psotką też nie. Kochany z niej psiak, ale to nie jest pies obronny. 
A Banshee to jej całkowite przeciwieństwo. Zwłaszcza teraz, jak już jest większa, i potężniejsza, ma więc więcej możliwości i coś tak mi się wydaje, że spokojnie mógłbym jej powierzyć mojego męża.
- Samego na pewno cię nie będę puszczać. Będziesz musiał wychodzić z Banshee, albo ze mną. Innej możliwości nie widzę – odpowiedziałem, stawiając mu ultimatum. Albo się na to zgodzi, albo będę mu budował złotą klatkę. Innego wyjścia ja tutaj nie widzę. 
- A Banshee będzie chciała za mną chodzić? – spytał, na co moja psinka zaszczekała wesoło. 
- Co to za głupiutkie pytanie, oczywiście, że będzie. I będzie cię pilnować za wszelką cenę. Należysz przecież do jej stada, więc to oczywiste, że cię będzie bronić – uśmiechnąłem się łagodnie, drapiąc za uszkiem moje maleństwo, które już takim maleństwem nie było. Dobrze, że jeszcze żyła, kiedy ją znaleźliśmy... chociaż, gdyby jej nie było, dalej mieszkalibyśmy w Azylu, gdzie Miki byłby bezpieczny, i nic tak strasznego by się mu nie stało. 
- No to chyba muszę się zgodzić – odezwał się, chociaż nie brzmiał na bardzo szczęśliwego  tego powodu. 
- To dla twojego bezpieczeństwa, kochanie – powiedziałem, całując go w policzek. I tak trochę ryzykowałem. Znaczy, jestem pewien, że Banshee by się świetnie wywiązała ze swojego zadania, ale jednak lubię, kiedy to ja mam wszystko pod kontrolą. Wtedy jest większe prawdopodobieństwo, że wszystko będzie dobrze, bo ja już bym tego dopilnował. – A teraz wypij ładnie swój napój i połóż się. Dalej musisz wypoczywać. Ciebie też się to tyczy – to zdanie skierowałem do Psotki. Haru trochę podleczył jej rany, ale jeszcze nie jest najlepszym uzdrowicielem, więc te najgłębsze rany się nie zagoiły. I dalej powinna wypoczywać. Psotka od razu trąciła ją łebkiem, zachęcając ją do opuszczenia pokoju. Czyli ona zajmie się Psotką, a ja Mikim, myślę, że to dobry podział obowiązków. 

<Owieczko? c:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz