piątek, 16 sierpnia 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Nie dostrzegłem w jego myślach tego malutkiego planu, co wskazywało tylko na to, że wpadł na niego nagle, powiedziałbym nawet, że intuicyjnie postąpił. To trochę niepokojące było, nie lubiłem, kiedy coś było ukrywane przede mną, nawet jeżeli to robił w dobrej wierze. W tej chwili muszę zadbać o niego, gdyż jego życie było zagrożone. Miałem wrażenie, że za lekko do tego podchodzi, nie przeraża go to, że ktoś pragnie jego krwi? Jego krew należała tylko do mnie. Poza tym, ja nigdy nie zużyłbym jego krwi na tyle, by zrobić mu krzywdę. Jedyne, po co chciałem jego krwi, to dla smaku, ponieważ smakowała cudownie, żadne leczenie i siła nie była mi z tego potrzebna. Teraz faktycznie przeszło mi przez myśl, by może wykorzystać ją do celu wzmocnienia się przed walką z tym parszywym mieszańcem, ale nie wiem, ile musiałbym jej wypić, by poczuć wzmocnienie, a skoro udało mi się go zranić bez tego, to i teraz dam sobie radę.
- Gdyby nie to, że mam do zabicia pewnego obrzydliwego typka, zająłbym się tobą porządnie. Ale nie mogę cię wykończyć, musisz mieć siły. I ja też – powiedziałem, cmokając go w czubek nosa i bez większego problemu zdejmując go ze swoich bioder.  
- Najważniejsze, że już jesteś wyleczony – wyznał, zadowolony, uśmiechając się do mnie łagodnie. Za bardzo cwany jest, muszę być przy nim bardziej ostrożny, bo to niebezpieczna cecha jest.  
- Oby tylko to nie sprawiło, że później będziesz miał problemy – dodałem, podnosząc się z materaca. Musiałem założyć na siebie coś odpowiedniego na walkę, co choć trochę ochroniłoby mnie przed ostrzem tego drugiego. Jak tylko się go pozbędę, będę musiał przygotować sobie jakąś tą porządniejszą zbroję. Ta, którą miałem teraz, nie była taka zła, lekka, wygodna, ale trochę już w niej przeżyłem. Najwyższa pora ją trochę odnowić. Niby tego czasu mam nieskończoność, ale nigdy nie mogę go znaleźć. 
- Straciłem raptem kilka kropel nic mi nie będzie – stwierdził, a ja wyczułem, jak przygląda mi się z uwagą, podczas kiedy ja się przebierałem. 
- Oby tak było. Jeżeli coś będzie nie tak, informuj mnie, bardzo proszę. W nocy nic się nie działo, więc albo te znaki ochronne zadziałały, albo nawet się nie zbliżał tutaj. Może też po wczorajszej walce stwierdził, że woli nie ryzykować i uciekł, a tego bardzo bym nie chciał. Wolałbym się go pozbyć od razu, by być pewnym bezpieczeństwa twojego oraz Haru – odpowiedziałem, odwracając się w jego stronę. – Musisz na chwilę wstać i przerwać te runy, a jak opuszczę dom, musisz je poprawić. A potem możesz wracać do snu, postaram się mu z Banshee zająć głowę tak, byś ty się niczym nie przejmował i odpoczął – dodałem, zdając sobie sprawę, że nie mogę się zbliżyć za bardzo do drzwi i okien. Tak, jakby trzymała mnie z dala od nich jakaś nie widzialna siła. Oby na tamtego działało w ten sam sposób, bo jednak tej pewności nie mieliśmy. 
- Może... spróbowałbyś go nie zabijać? Morderstwo nie zawsze jest odpowiedzią – zaproponował niepewnie, podnosząc się z łóżka. 
- Jakie inne rozwiązanie widzisz w tej sytuacji? Jeżeli go oszczędzę, ty i Haru już zawsze będziecie narażeni na niebezpieczeństwo, a na to nie mogę pozwolić – odezwałem się, nie potrafiąc zrozumieć, jak on po tym, co mu zrobił i powiedział, chce dalej go oszczędzić. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz