wtorek, 20 sierpnia 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Podobał mi się sposób, w jaki mnie przywitał. Zadowolony położyłem dłonie na jego biodrach, przyciągając go bliżej siebie i odwzajemniając pocałunek, ciesząc się ze słodkości jego ust.  Najcudowniejszy smak, jaki tylko mogę sobie wyobrazić, tuż za smakiem jego krwi. Właśnie, jak o krwi mowa... słodziutki pocałunek zakończyłem podgryzając jego dolną wargę mocno, do krwi, na co Mikleo zareagował cichym jękiem, czyli dostałem taką reakcję, jakiej oczekiwałem. Usatysfakcjonowany tym zlizałem jego krew pilnując, by żadna kropelka się nie zmatowała. To nie było coś, co miałem w nieskończoność. Musiałem pilnować się, by nigdy za dużo jej nie wypić, by Miki miał siłę by działać, dlatego też każda kropelka była na wagę złota. 
- Podobało mi się to przywitanie – odezwałem się zadowolony, kiedy w końcu się od siebie odsunęliśmy. Kciukiem przejechałem po jego dolnej, rannej wardze, przyglądając się mu z uwagą oraz miłością w oczach. On był dla mnie wszystkim. Nigdy nikomu go nie dam skrzywdzić. Nigdy. W chwilach takich jak ta, kiedy widziałem całkowite oddanie w jego oczach, czułem ogromne szczęście z tego, że mam go przy sobie. 
- To był jedyny poprawy sposób, w jaki mogłem przywitać mojego pana – powiedział grzecznie sprawiając, że moje czarne serce się po prostu rozpływało. Bóg stracił doprawdy wspaniałą Owieczkę ze swojego pastwiska. A wystarczyło, że tylko by mu dał to, na co zasługuje, a jak za to, przez co musiał wycierpieć, to zasługuje na wspaniałe wspaniałości. 
- Ja tam widzę jeszcze kilka możliwości, ale ten sposób też jest jak najbardziej poprawny – odezwałem się, odchylając delikatnie jego dolną wargę. Jaka szkoda, że ściany nie są dźwiękoszczelne. Miałem na niego  naprawdę wielka ochotę, no ale niestety, będę musiał poczekać, aż dzieci znajdą się w szkole. Kiedy one opuszczą nas dom, zdecydowanie poużywamy sobie z tej wolności znacznie dłużej przed staraniem się o kolejne potomstwo. – Ma moja Owieczka na coś słodkiego ochotę? – zapytałem, zachowując się jak na razie grzecznie. Na nic innego nie mogłem sobie pozwolić, znaczy, mogłem go jeszcze trochę podrażnić, jak to miejsce miało w ogrodzie, ale lepiej nie, bo skoro teraz miałem na niego ochotę, to co to będzie później...
- Z chęcią napiłbym się czekolady – poprosił, na co uśmiechnąłem się szeroko. W końcu mogłem coś mu zrobić... nie zliczę, ile ja razy pytałem go, czy czegoś nie potrzebuje, i teraz w końcu mogłem się wykazać. 
Zabrałem się więc za robienie czekolady dbając o to, by było dla mojego męża idealne. Jednocześnie zerkałem przez okno, w kierunku lasu upewniając się, że tamtego zboczeńca nigdzie w pobliżu nie ma. Jakoś tak trochę ciężko było mi uwierzyć w to, że tak po prostu sobie odpuścił... a może odpuścił sobie na tę chwilę? I zaatakuje nas w bliżej nieokreślonej przyszłości w najmniej oczekiwanym momencie? Może jednak nie powinienem mu odpuszczać... Teraz na to wszystko za późno, już go nie znajdę, i pozostaje mi tylko pozostanie maksymalnie czujnym. Drugi raz do Mikleo nie dam mu podejść. 
- Proszę bardzo, Owieczko, gorąca czekolada, tak jak chciałeś – odezwałem się w końcu, podając mojemu mężowi jego zamówienie. A jeżeli będzie jutro grzeczny na mieście, kto wie, może nawet mu kupię jakąś słodkość ze straganu... o ile oczywiście będzie miał na to ochotę. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz