sobota, 17 sierpnia 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Miki mnie mocno zaskoczył swoimi słowami. Nie miałem go za takiego. Zawsze przecież zwracał uwagę na innych, nie pozwalał mi zabijać ludzi, kazał mi być wyrozumiałym, litościwym, a teraz, jak mam szansę na zrobienie czegoś dobrego, każe mi przestać. Gdyby jeszcze moje życie było zagrożone, to tak trochę zrozumiałbym, ale jedyne, co tracę, to czas, który normalnie mógłbym spędzić z Mikleo i dziećmi. Jak z Mikim mogę spędzić całą wieczność, no ale dzieci któregoś dnia nas opuszczą, co jest całkowicie normalne, oby tylko nie opuściły nas za wcześnie, nieprzygotowane na trudy tego okrutnego świata oraz wyzwania ich okrutnego Boga. Miki powoli zaczyna widzieć prawdę, ale ile mu to zajęło? Sześćdziesiąt lat ponad. Nawet ja tyle lat nie mam, łącząc moje wszystkie życia. 
- Nie podziewałby, że to negatywne zaskoczenie, ale po prostu zaskoczenie. I oczywiście nie dziwię ci się, że tak uważasz, wiem, ile wycierpiałeś. Też byłem samolubny, stając się demonem. Nie myślałem o tym, by ratować ludzi, myślałem o tym, by ratować rodzinę, a to, że przy okazji uratowałem ludzi, było tylko efektem dodatkowym. Zaskoczyło mnie to, że już zacząłeś myśleć o sobie. Ale to dobrze. Najwyższa pora, byś zaczął myśleć o sobie – pochwaliłem go, gładząc jego policzek. – Jeśli taka jest twa wola, zostawię go. Przez kilka dni jeszcze was popilnuję, jakby jednak się mu odwidziało i stwierdził, że ma ze mną szansę – dodałem, postanawiając odpuścić, chociaż nie do końca chciałem. Byłbym bardziej spokojny, gdyby udało mi się go dopaść i zneutralizować. Jeżeli jednak ucieka od wczoraj, i faktycznie uciekł, może już dawno być gdzieś daleko i mimo, że bardzo chciałem ruszyć w pogoń za nim, nie mogłem tego zrobić. Obiecałem, że go nie zostawię. Oczywiście, wróciłbym do niego, ale on nigdy o tej części nie pamięta. Jak znikałem na rok obiecałem mu, że do niego wrócę, i on co? Potrafi mi to wypominać do tej pory. 
- Dziękuję – uśmiechnął się do mnie promiennie, po czym stanął na palcach i ucałował w żuchwę. 
- A teraz, bardzo proszę, możesz mnie wpuścić? – odezwałem się czując, że dalej runy ochronne działały. 
- Oczywiście. Może już je całkowicie zetrzeć? – zaproponował, na co pokręciłem przecząco głową. 
- Jeszcze zostaw na kilka dni. Dla pewności – powiedziałem, biorąc na ręce Banshee, która bardzo chciała uwagi. I oczywiście, na tą uwagę zasługiwała, świetnie się dzisiaj spisała. Zasługuje na jakiś dobry przysmak, tylko co by jej tu dać...? Chyba najlepszy byłby człowiek, jakiś zły człowiek oczywiście, ale Miki nie będzie zachwycony. Powinienem to zrobić po cichu, by o niczym się nie dowiedział, co może być ciężkie, jeżeli nie zapanuję nad swoimi mocami. 
- A mogę spędzić trochę czasu na dworze? Chciałby zająć się roślinami – zaproponował, na co musiałem się zastanowić. Czy może... chyba tak. Rośliny potrzebowały opieki, by przeżyły, nie chciałbym kupować nowych, nie znam się na roślinach i nie obchodzą mnie one, ale dla Mikiego są ważne i muszę je akceptować.
- Pod moim okiem, oczywiście. Nakarmię Banshee i możemy wyjść – odpowiedziałem po chwili zastanowienia. Jeżeli przez kilka następnych dni będzie spokojnie, będziemy mogli wrócić do normalności. Na razie jednak wolę być ostrożny, w końcu miałem tylko podejrzenie, a nie pewność co do tego, że ten psychol uciekł. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz