środa, 14 sierpnia 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Trochę nie rozumiałem, po co miałbym go budzić. To ja go w końcu miałem bronić, nie on mnie, i go obronię przed tym psycholem, nawet za cenę własnego życia. Co prawda, wolałbym uniknąć takich drastycznych rozwiązań, dopiero co powróciłem, chciałem się jeszcze nacieszyć moim mężem, ale jeżeli moja śmierć miałaby go uratować, nie zawahałbym się ani sekundy. On jest zdecydowanie ważniejszy ode mnie, w końcu jest wspaniałym aniołem, a ja tylko plugawym demonem. I tak uważam, że będąc upadłym więcej dobrego uczyniłem, niż będąc aniołem. 
– Skarbie, moją odpowiedź na to pytanie doskonale znasz – powiedziałem łagodnie, gładząc jego policzek. – Ciekawi mnie tylko, czemu nagle zaczynasz jeść i pić słodkie. Kiedy ja ci proponowałem, że przygotuję ci coś słodkiego do picia, albo mówiłem, że kupiłem ci czekoladę, to zawsze odmawiałeś – dodałem, zauważając taką drobnostkę. Nie udał mi? Nie czułem tego. Nie widziałem też w jego myślach, aby mi nie ufał. Co więc sprawiło, że nagle zmienił zdanie? 
– Teraz mam ochotę. A wcześniej nie miałem – powiedział niby prosto, ale to nie uspokoiło moich podejrzeń. – Skoro nie chcesz, to idę sobie zrobić – dodał, wzruszając ramionami, po czym wyszedł z pomieszczenia. Coś mi tu jednak nie pasowało... Może wcześniej czuł się przy mnie źle i dlatego nie chciał słodkich rzeczy? Albo woli je przygotować samemu, czego też nie rozumiałem. Przecież potrafię przygotować czekoladę. 
Nie mając jednak żadnego punktu zaczepienia wróciłem do wyglądania przez okno. Po słowach Mikleo byłem przekonany, że ta obrzydliwa hybryda miała styczność z niejednym Serafinem wody. Możliwe też, że nie jednego pokonała. Skąd miałaby wiedzieć, jakie ruchy wykona mój mąż? I jeszcze jak sprytnie to rozegrał, nawet go nie drasnął najwidoczniej nie chcąc zmarnować ani kropli. To jednak go nie uratuje, kiedy tylko go dorwę, nie będę miał dla niego żadnej litości. Póki żyje, zagraża nie tylko mojemu mężowi, a także synowi. Coś mi się wydaje, że dzieci przez jakiś czas będą mieć wolne od szkoły. Mimo, że Haną nie powinien się interesować, nie chcę ryzykować jej życiem. Mógłby wpaść na genialny pomysł porwania jej, by dobrać się do Mikleo, albo by zwabić mnie w pułapkę. 
Noc jednak była spokojna. Nic nie ujrzałem, ani nie wyczułem, drażnił mnie jedynie zapach jego krwi, która znajdowała się w ogrodzie. Dobrze, że udało mi się go zranić. Mi to może niewiele dać, ale możliwe, że Banshee lepiej to wykorzysta. Jest jeszcze młoda, ale ma znacznie lepszy węch niż ja. Może uda jej się wyczuć coś, co naprowadzi ją na jego trop. Zawsze też mogę się rozejrzeć po mieście. Gdzieś się musi ukrywać. W lesie absolutnie nic nie znalazłem, dlatego musi ukrywać się wśród ludzi. Znam jego twarz doskonale, więc się przede mną nie ukryje. 
– Powinieneś iść już spać. Musisz odzyskać siły po tym, jak wyleczyłeś mnie i Psotkę – odezwałem się, kiedy Miki pomimo później pory wyciągnął książkę. 
– Bez ciebie obok ciężko mi spać – wyznał, na co westchnąłem cicho. Przyzwyczaiłem go do mnie obok no i teraz mam za swoje. 
– Więc położę się obok, póki nie zaśniesz – zdecydowałem, kierując się w jego stronę. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz