Jemu łatwo było mówić takie rzeczy, on nie musiał przejmować się takimi drobiazgami, miał doskonałą przemianę materii albo chwilę poćwiczy, albo po prostu nabierze ochoty na seks, który oczywiście mu dam, i już wszystko jest w porządku. Ja tak dobrze nie mam. Zawsze trzymałem zbilansowaną i restrykcyjną dietę, ćwiczyłem, by utrzymać świetną sylwetkę, słodkości spożywałem tylko, kiedy uznawałem, że na to zasługiwałem, a odkąd tylko go poznałem... cóż, to wszystko szlag trafił, jakby się temu przyjrzeć. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zjadłem trzy posiłki jednego dnia o poprawnych godzinach. Zazwyczaj śniadanie jedliśmy, kiedy się obudziliśmy, albo od razu obiad, z kolacją też to różnie było. Jakieś słodkości także były na porządku dziennym, a w ostatnich tygodniach moją główną aktywnością fizyczną było kochanie się z nim. Co prawda, nie zauważyłem, by waga mojego ciała zwiększyła się. Nawet bym powiedział, że nie potrafię wrócić do starej wagi, odkąd wróciłem z tamtej imprezy z Kaito. Wtedy strasznie gwałtownie schudłem, nie mając ochoty nic jeść i nic pić przez naprawdę długi okres. Z dwojga złego, lepiej w tę stronę niż tę drugą. Co, jeżeli nagle przedobrzę? Lepiej już trzymać się tego, co się ma, zwłaszcza, że jeżeli wszystko pójdzie po mojej myśli, to będę w ciąży i wtedy to dopiero przytyję. Nie wyobrażam siebie z tak wielkim brzuchem.
- Skoro mam się cieszyć małymi rzeczami, nie mogę się cieszyć tobą. Mały nie jesteś – odpowiedziałem uszczypliwie, co wywołało u Haru śmiech, który zaraz przerwał z cichym syknięciem z bólu, kładąc dłoń na brzuchu. – Wszystko w porządku, powinienem się odsunąć? – zapytałem zmartwiony, już gotów do zmienienia pozycji.
- Nie musisz się ruszać, wszystko w porządku, tylko się trochę zapomniałem – obiecał mi, całując mnie w skroń. – I tak muszę wstać, i zrobić nam obiad.
- Wiesz, mógłbym znaleźć jakiegoś posłańca, który by nam przynosił posiłki z knajp. Jakiś chłopak by sobie dorobił, a ty byś nie nadwyrężał rany – zaproponowałem, martwiąc się o jego stan.
- To tylko przygotowywanie posiłków, dam sobie radę – obiecał mi, po raz ostatni całując mnie w czoło i po dopiciu swojego napoju opuścił mnie, by zająć się obiadem, albo raczej obiadokolacją.
Dni mijały nam spokojnie i cicho, a to z tego względu, że głos straciłem niemal całkowicie i nawet szeptanie było dla mnie trudne i nie miałem siły na to, pragnąc tylko tego, by to przeklęte gardło przestało mnie boleć. Ten dziwny nieumarły już więcej nie pojawił się w naszej okolicy, z czego się cieszyłem. Bardzo bałem się, że gdyby pojawił się ponownie, coś zrobiłby Haru, który by mnie obronić, nie patrzyłby na siebie.
- Twoje rany już ładnie się zrosły, więc możesz wracać do domu – zakomunikowałem mu pewnego dnia, kiedy zmieniałem mu bandaże. To było niesamowite i przerażające, że ile, cztery dni i już jest zdrów jak ryba. U mnie pewnie jeszcze muszą minąć kolejne cztery dni, nim w końcu będę mógł normalnie funkcjonować.
- Czekaj, co? Chcesz, bym stąd wyjechał? – spytał, zaskoczony moimi słowami, a ja od razu pokręciłem głową.
- Nie, oczywiście, że nie, ale ty chciałeś. Tak mi powiedziałeś na festynie lampionów, że chcesz wracać do domu i masz dosyć tego miejsca. Rozumiem i nie trzymam cię tutaj. Nie chcę, byś był nieszczęśliwy – powiedziałem cicho, masując obolałe gardło. Ja tu sobie powoli poradzę, a po kilku dniach będę musiał ruszyć za nim.
<Piesku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz