Nie byłem pewien, czy coś wyczułem, bardzo skupiłem się na tym, co robię, a gdy tylko oderwałem od roślin wzrok dopadło mnie poczucie obserwacji, nie był to Helion, bo go od razu bym wyczuł, czy był to człowiek? Nie wiem jego auta była taka inna znajoma, a jednocześnie obca, trochę, jakbym czuł Soreya w tej istocie.
Czy możliwe jest to, że on był demonem? Nie jestem pewien, ale ta myśl mnie lekko zaniepokoiła nie byłem w stanie go wyczuć, a jednocześnie czułem znajomą energię, oby tylko mi się to wydawało walka z demonami nie przyniosła, by nam niczego dobrego.
– Nie jestem pewien, twoja aura jest bardzo silna i maskuje mi prawidłowe wyczucie niebezpieczeństwa – Przyznałem, świadom równocześnie tego, znaczy on nie czuje istoty, która gdzieś tu była, może to oznaczać, że nie tylko dobrze zamaskowała się przede mną, ale i przed nim samym, a to mocno niepokojące.
Sorey zagryzł wargę, nie panując nad złością.
– Idę znaleźć tego zboczonego podglądacza, jeśli tylko uda mi się go dorwać zabiję go – warknął, uderzając dłońmi o stół troszkę mnie tym przerażając.
Wiedziałem, że potrafi wpaść w złość i właśnie tego się bałem, co jeśli ten człowiek, w jaki sposób go zdenerwuje, a raczej już zdenerwował, a Sorey naprawdę go zabije, nie zasłużył na śmierć tylko dlatego, że podglądał mnie ten grzech nie zasługuje na śmierć.
– Sorey spokojnie ni… nikogo nie zabijaj to, co zrobił ten człowiek nie zasługuje na śmierć – Starałem się go uspokoić, mimo że zdawałem sobie doskonale sprawę z tego, jak trudno jest zaplanować u niego nad emocjami, a tym bardziej nad tymi negatywnymi emocjami.
– Podglądał cię, a to może oznaczać, że ma na ciebie ochotę, a nie mogę mu pozwolić na to, aby cię skrzywdził nie tylko podglądając – Warknął, podchodząc do mnie, całując w czoło. – zadbam o twoje bezpieczeństwo obiecuję, Banshee idziemy – Zawołał swoją małą sunię, opuszczając wraz z nią dom, pozostawiając mnie samego z niepokojem, który we mnie narastał myślą co mój mąż może zrobić mężczyźnie za niewielki grzech.
Mając nadzieję, że nie spotka podglądającego mnie mężczyznę. Zmartwiony chodziłem po domu w kółko, czekając na powrót męża, słysząc głośne obarczenie Psotki stojącej na trasie.
– Psotka, co się dzie… – Nie dokończyłem kolejny raz, dostrzegając tego samego mężczyznę, tym razem stojącego przy płocie. – Mogę w czymś panu pomóc? – Zapytałem, zachowując się jak zawsze bardzo grzecznie, mimo narastającej niepewności.
– Możesz, jak najbardziej może – Jego oczy zalśniły, a ja szybko zrozumiałem, kim jest stojąca przede mną istota. – Twoja dusza będzie znacznie lepsza o tych ludzkich, które stają się takie nudne – Zachowywał się, tak jakby nie bał się tego, kim jestem przekonany, że nie będę w stanie go pokonać.
Trochę mnie to niepokoiło, ale starałem się, aby tego nie widział.
Mężczyzna ruszył w moją stronę, nie bojąc się Psotki, która oberwała za to może chciała mnie obronić.
Mimo użycia swoich mocy nie byłem w stanie z nim wygrać, mężczyzna był znacznie silniejszy od demona, z łatwością, będąc w stanie sprowadzić mnie na ziemię.
Istota uśmiechnęła się do mnie, zatykając mi usta mocno ściskając policzki, wywołując przy tym spory ból, oblizując wargi, zbliżając się do mojej twarzy gotów wbić kły w moje ciało powstrzymując się w ostatnim momencie unoszący głowę do góry, dostrzegając Soreya, który wrócił właśnie do domu.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz