Na jego słowa uśmiechnąłem się delikatnie i ucałowałem go w czoło. W tej chwili dałbym mu wszystko, czego tylko potrzebował i chciał. Prawie wszystko. Doskonale byłem świadom tego, jak się czuje, i był za słaby na chodzenie, i to jeszcze takie samotne. Jedyne, gdzie go mogłem puścić, to do łazienki, by wziął relaksacyjną kąpiel, którą mu wcześniej przygotuję. A jutro, jak się będzie lepiej czuł, zaprowadzę go nad jezioro. Chciałbym, żeby wrócił to zdrowia. I żeby te okropne ślady pozostawione przez tego paskudnego mieszańca, którego finalnie wykończyła Banshee. Ale na dobre jej to wyszło. Miki będzie zaskoczony, kiedy już ją zobaczy.
- Oczywiście, że możesz. Przygotuję ci to, i dodam jeszcze bitej śmietany. I może cynamon na wierzch, co? – zaproponowałem, gładząc jego dłoń.
- Brzmi przepysznie. A mogę pójść z tobą, i popatrzeć, jak mi to przygotowujesz? – zapytał, patrząc na mnie prosząco. Westchnąłem cicho, patrząc na niego z uwagą.
- Wiesz, że nie. Jesteś osłabiony, powinieneś jeszcze dzisiaj poleżeć – odezwałem się, gładząc go po policzku. – Ale, jak będziesz grzeczny, to przygotuję ci później kąpiel. A jutro zabrałbym cię nad jezioro – dodałem, co wywołało u niego szeroki uśmiech. – Dzisiaj jednak musisz się oszczędzać, dobrze?
- Dobrze – obiecał mi, co mi się bardzo spodobało.
- Dobra Owieczka. Poczekaj tu na mnie, zaraz wrócę z czekoladą dla ciebie – powiedziałem, całując go w policzek i zaraz po tym opuściłem pokój.
Cieszyłem się, że mój Miki w końcu się obudził. Przez te dwa dni bardzo się o niego martwiłem. Przez chwilę pojawiła się w mojej głowie myśl, że błędnie go oceniłem, że stracił tej krwi za dużo, ale na szczęście tak nie było. Po prostu potrzebował więcej czasu na zregenerowanie się. Już więcej nie dopuszczę do takiej sytuacji, każde zagrożenie od razu będę eliminował, i nie będę zwracał uwagi na Mikleo, że trzeba być dobrym, oszczędzać ludzi i nieludzi, że ktoś nie chciał, że to nic takiego... oj, nie ma mowy, że drugi raz komukolwiek odpuszczę.
- Chcecie przywitać pana? Już się obudził – odezwałem się do piesków, które właśnie do mnie przyszły. Psotka jeszcze kuśtykała, ale ogólnie miała się całkiem dobrze. I w końcu zaczęła mnie akceptować. To akurat było bardzo miłe, naprawdę powoli się zastanawiałem nad oddaniem jej któremuś z dzieci. Na szczęście w końcu do niej dotarło to, że jestem tu przyjacielem. Przynajmniej dla niej, i moich najbliższych, oczywiście. Dla całej reszty świata mogę być wrogiem. – Proszę, kakao. A także pieski. Psotka też cię przyszła odwiedzić – odezwałem się, kiedy już wróciłem do sypialni z gorącym napojem.
Mikleo od razu się wstał z łóżka i uklęknął na podłodze, by się przywitać ze zwierzakami. Już nie krzyczałem na niego, tylko pozwoliłem mu się przywitać. No i też może jak się trochę tutaj porusza to też będzie lepiej dla niego. Dwa dni poleżał, więc te mięśnie troszkę rozruszać musi, ale oczywiście bez przesady. Dalej jest słaby, i musi uważać na każdy ruch.
- Czemu Banshee jest taka... duża? – spytał Mikleo, drapiąc ogara za uchem, który wydawał się być niezwykle zadowolony. Teraz moja piękna była wielkości Psotki, a i tak coś czułem, że to jeszcze nie jest jej ostateczna forma.
- Ostatni posiłek znacznie ją wzmocnił. Czyż nie jest śliczna? Jej szczęki już są w stanie skruszyć kość, a jeszcze będzie rosnąć – powiedziałem dumny, siadając na łóżku. – Będzie cię jeszcze lepiej bronić. Oboje przypilnujemy, by cię nikt już nigdy nie tknął – obiecałem, czując się jednak źle z powodu tego, co go spotkało. Wcześniej też mu obiecałem, że będę go chronił, i przeszedł przez piekło... nie najlepiej to o mnie świadczy.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz