Obchodzili się ze mną jak z jajkiem, co mnie irytowało. Doskonale rozumiałem, dlaczego mnie tak traktowali i wcale im się nie dziwiłem, sam sobie nie ufałem, ale pomimo moich najlepszych starań, irytacja ciągle we mnie siedziała. Postanowiłem zepchnąć ją na drugi plan i zignorować z nadzieją, że nie wpłynie to na mnie bardzo.
Z początku wiązałem wielkie nadzieje z pomocą Lailah, które podczas jej zabiegu powoli zanikały. Owszem, czułem przyjemne ciepło rozchodzące się po całym moim ciele, co dodatkowo mnie rozluźniało, ale to wszystko. Może czułem się trochę bardziej spokojniejszy, a mimo to irytacja, którą czułem od początku, nie znikała.
Poczułem nagle, jak kropla wody spada na mój nos. Zmarszczyłem lekko brwi i starłem ją, próbując na powrót skupić się „leczeniu”. Zaraz jednak poczułem, jak coś kapie mi na policzek, rękę, klatkę piersiową. Podniosłem się do siadu, mocno podirytowany jak na tak drobną rzecz. Dopiero teraz zauważyłem ciemne, burzowe chmury, nisko zawieszone nad ziemią. Mikleo wytworzył barierę w ostatnim momencie; dosłownie sekundę później lunęło jak z cebra.
Lailah poprosiła, bym położył się z powrotem, ale nie byłem jakoś pozytywnie nastawiony do tego pomysłu.
- To nie działa – burknąłem, wbijając wzrok we własne buty. Starałem się za wszelką cenę zachować spokój, nie chciałem jeszcze bardziej zrażać do siebie moich towarzyszy. Nie chciałem już więcej widzieć strachu w ich oczach, czułem się wystarczająco winny.
- Efekty nie będą widoczne od razu, potrzebujesz czasu – kontynuowała ciepło kobieta. Widać, że nie chciała, abym się zniechęcał.
- Może nie ma dla mnie szansy – wyrwałem z ziemi kępek trawy i zacząłem go rwać na mniejsze kawałki. – Może powinniście się mnie pozbyć, nim stanę się zbyt niebezpieczny.
- Chyba sobie żartujesz – powiedział Mikleo, siadając obok mnie. – Jesteś dobry, zawsze byłeś. Teraz jedynie trochę się pogubiłeś, ale póki się nie poddasz, możesz wyjść na prostą. Nie zostawię cię z tym samego.
Już raz zostawiłeś, pomyślałem z goryczą, patrząc wprost na niego. Pamiętałem doskonale panikę i strach związaną z jego odejściem, i nie chciałem przeżywać tego po raz kolejny. Musiałem znaleźć sposób, dzięki któremu Mikleo nigdy mnie nie opuści, bo najwidoczniej pakt to za mało.
Westchnąłem cicho, na powrót kładąc głowę na kolanach kobiety. Nadal uważałem to za trochę bezcelowe, ale chciałem ich uspokoić. Chyba już zrozumiałem, co było ze mną nie tak. Musiałem jedynie nauczyć się kontrolować swój gniew oraz wściekłość, a wszystko będzie w porządku. Pewnie nie miało tak dużego związku z zabiciem tamtego padalca, po prostu nadal byłem znerwicowany po ucieczce Mikleo. To musi być to, w końcu nie zgrzeszyłem; spełniłem swój obowiązek jako pasterz, pozbywając się z tego świata jednego z wielu śmieci, oraz jako przyjaciel, ratując Mikleo przed śmiercią i zapewniłem mu pokój ducha poprzez zabicie mordercy jego rodziców. To nie było złe, a wręcz przeciwnie.
Jak dla mnie takie leżenie było zwykłą stratą czasu, ale i tak nie mogliśmy wiele zrobić; nadal padało i nie zapowiadało się na to, by szybko miało przestać. Przyznam, że lekko mnie nosiło, musiałem coś zrobić. Nie pomagała mi również myśl, że gdzieś tam na świecie grasuje więcej takich potworów niż ten, którego zabiłem wczoraj. Musiałem się ich pozbyć, a aktualnie jestem uziemiony przez głupią ulewę.
- Powinieneś spróbować się trochę przespać – poleciła mi Lailah, w końcu zdejmując dłoń z mojego czoła. – Wczorajsze kilka godzin ma się nijak do ostatnich dni, nadal potrzebujesz odpoczynku. I tak nie zapowiada się na to, by szybko przestało padać.
Westchnąłem ciężko, ale zgodziłem się z nią. Jeżeli miałem walczyć, potrzebowałem energii, a ostatnio mam jej zdecydowanie za mało. Położyłem się na trawie, nawet nie kłopocząc się z rozkładaniem koca, było mi trochę obojętne jak śpię. Odwróciłem się do Serafinów plecami i zamknąłem oczy, próbując faktycznie zaznać trochę snu. Także niczym się nie przykrywałem, jakby się zastanowić, temperatura była mi kompletnie obojętna. Nim odpłynąłem poczułem, jak Lucjusz zwija się w kulkę przy moich plecach. Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem. Jednak zwierzak nie zapomniał, kto jest tym dobrym.
<Mikleo? c:>
639
639
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz