niedziela, 3 maja 2020

Od Soreya CD Mikleo

To było łatwiejsze niż sądziłem. Podejrzewałem, że Mikleo łatwo nie będzie chciał mi zdradzić tajemnicy, ale podejście go było wręcz banalne. I bardzo dobrze. Ten zaoszczędzony czas możemy przeznaczyć na inne, przyjemniejsze czynności.
Delikatnie chwyciłem go za podbródek, zmuszając go do spojrzenia na mnie. Piękne rumieńce odznaczały się na jego bladych policzkach, co wyglądało rozkosznie uroczo. I to, jak reagował na mój dotyk sprawiało, że tylko chciałem męczyć go więcej. Kiedyś już na samą myśl paliłbym się ze wstydu, ale teraz przychodziło mi to zupełnie naturalnie.
— Oj, Mikleo — wymruczałem, zbliżając swoją twarz do tej jego. — Przecież wiem, że ci się podoba.
— N-nieprawda — wyjąkał, wzrok kierując wszędzie, tylko nie na mnie.
— Nie kłam — lekko musnąłem jego usta swoimi. — Tobie się podoba. Mnie się podoba. Więc co w tym złego?
Zawstydzony wyglądał tak uroczo. Nim zdążyłem się lepiej przyjrzeć jego twarzyczce, odwrócił gwałtownie głowę. Nie rozumiałem jego zachowania. Czego się wstydził?
— Jesteśmy przyjaciółmi — wyszeptał w końcu.
Więc o to mu chodziło. Jakby to miało nam w czymkolwiek przeszkadzać. Westchnąłem cicho, kładąc podbródek na jego ramieniu i przyciskając swój policzek do jego.
— I co z tego? — spytałem, delikatnie oplatając go ramionami w pasie. — To nie jest żadna wymówka. Mówiłem ci już, że cię kocham, i że mi na tobie zależy. Ale to też nie znaczy, że nie widzę w tobie przyjaciela.
Widziałem, jak zagryza wargę w geście zastanowienia. Postanowiłem dać mu czas i z powrotem, jak gdyby nigdy nic wróciłem do czesania jego włosów. Nie miałem do nich dostępu przez cały tydzień i trochę się za tym stęskniłem. Uwielbiałem się nimi bawić i wtulać w nie twarz, to mnie uspokajało tak bardzo.
W końcu skończyłem pleść mu pięknego, dobieranego warkocza. Kiedy odłożyłem grzebień na trawę, chłopak gwałtownie odwrócił się w moją stronę. Policzki nadal miał przyjemnie zarumienione, a w oczach pojawił się dziwny błysk, który nie wiedzieć czemu, ale bardzo mi się spodobał. Mikleo położył mi delikatnie dłoń na policzku, ale zaraz się zawahał. Postanowiłem nieco mu pomóc i tym razem załączyłem nasze wargi prawdziwym, namiętnym pocałunku, który miał się nijak do naszych wcześniejszych niewinnych całusów.
Nie sądziłem, że to możliwe, ale Mikleo stał się jeszcze bardziej czerwony. Szybko wstał na równe nogi, złapał buty w ręce i oddalił się w kierunku obozowiska. Uśmiechnąłem się rozmarzony i zacząłem wpatrywać się w bystry, górski strumyk. Żałowałem, że nie miałem odwagi, aby to zrobić wcześniej. Byłem głupcem, ale już powoli wszystko naprawiam. Została mi jeszcze Lailah. Trochę nie chciałem jej tego robić, ale kobieta nie daje mi dużego wyboru. Nie mogłem stracić jej mocy, i tak jestem słaby w porównaniu do poprzednich pasterzy. Musiałem zatrzymać ją za wszelką cenę, w przeciwnym wypadku jak mógłbym kontynuować obowiązki pasterza?
Wróciłem do Serafinów po kilku dobrych minutach. Lailah zaproponowała powtórzenie zabiegu oczyszczania umysłu, ale uprzejmie odmówiłem twierdząc, że czuję się dobrze i mogę wziąć pierwszy wartę. Trochę zastanawiałem się, jak to rozegrać i doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie zrobić to rano; do samego końca musi być przekonana, że dotrzymam słowa, inaczej może się to nie powieść. Od razu zignorowałem możliwość, że Mikleo coś wypaplał; nadal był zbyt zawstydzony i skutecznie omijał mnie wzrokiem.
W końcu nadszedł ranek. Po spakowaniu rzeczy powiedziałem Lailah, że najwyższa pora, abym dopełnił swoją obietnicę. Kobieta wydawała się zadowolona, kątem oka dostrzegałem także uśmiech na twarzy Mikleo. Za chwilę nie będzie taki wesoły. Wiedziałem, że mu się to bardzo nie spodoba... ale to zrozumie. Jest moim przyjacielem, musi to zrozumieć.
Kiedy wyjąłem miecz, spojrzałem prosto w szmaragdowe oczy kobiety i zrobiłem tak, jak tłumaczył mi przyjaciel: kazałem Lailah wrócić do jej miecza. Radość w jej tęczówkach zaraz zmieniła się w szok, ale nie trwał on zbyt długo; kobieta zmieniła się w mały promyk, który po chwili znalazł się w mieczu.
Mimo zgrozy, która pojawiła się na twarzy przyjaciela, uśmiechnąłem się do niego szeroko. Teraz najtrudniejsza część; wytłumaczenie mojemu małemu aniołowi, dlaczego to zrobiłem. Będzie miał problem, by to zrozumieć, ale wierzę w niego.
— Mikleo... — zacząłem, a Serafin podszedł do mnie i sprzedał siarczysty cios w policzek.
Zaskoczony przyłożyłem zimną dłoń do piekącej skóry. Spodziewałem się nieprzyjemnych reakcji, ale nie czegoś takiego. Poczułem, jak już dobrze znana mi wściekłość zaczyna się we mnie kłębić. Chwyciłem go mocno za nadgarstki i przyszpiliłem go do ziemi. Tylko ostatkiem świadomości powstrzymałem się od wymierzenia silnego ciosu w jego twarz, ale jeżeli nadal będzie tak się zachowywał, może nie dać mi wyboru.
— Chyba zapomniałeś, że to ja jestem twoim panem, a ty jedynie marnym sługą — warknąłem, coraz mocniej zaciskając palce na jego nadgarstkach. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby później na jego bladej skórze odznaczały się z tego powodu brzydkie siniaki. — Jeszcze raz mnie uderzysz a sprawię, że zaczniesz żałować tego do końca życia.
Nie byłem pewien, co widziałem w lawendowych oczach Mikleo. Strach, pogardę, a może obie te rzeczy? Wiedziałem natomiast, że mogłem troszeczkę przesadzić z reakcją. Nadal był moim przyjacielem. Westchnąłem cicho i rozluźniłem uchwyt na jego nadgarstkach.
— Mikleo... — wyszeptałem, uwalniając jedną dłoń i głaszcząc go delikatnie po policzku. — Musiałem to zrobić, chociaż nie chciałem. Bez Lailah nie mógłbym dalej być pasterzem, a ona chciała mnie opuścić, musiałem coś zrobić. Nie dała mi wyboru.

<Mikleo? :3>

849

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz