sobota, 2 maja 2020

Od Yonkiego CD Avalona

Ludzie to strasznie dziwna rasa.
Yonki jakoś nie potrafił w pełni zrozumieć ludzi. Każdy człowiek miał w sobie coś, czego nie był w stanie pojąć. Już prędzej ogarnąłby moce zupełnie nie z tego świata aniżeli dlaczego pewne osoby zachowują się w dany sposób. Czasami nie wiedział, kogo ciężej rozgryźć – jego czy człowieka.
Nie istnieli normalni ludzie. Byli tylko dziwni i dziwniejsi. Do tych dziwniejszych mógł zaliczyć piekarkę, którą dzisiaj miał okazję poznać. Idealnie niefortunne zdarzenie, które udowodniło, że w życiu boga pecha albo nie było, albo uderzał on wręcz z impetem. Yonki musiał, no musiał zostać potrącony przez uciekające, bogowie wiedzą przed czym, dzieci, akurat gdy niósł dopiero co zakupioną wazę dla Heleny (kupił, bowiem zbliżały się jej urodziny). Oczywiście, naczynie wypadło mu z rąk i się potłukło. Żeby nie było, postanowił ukarać bachory za swoje czyny, ale wtedy do akcji wkroczyła matka jednego z nich, która go złoiła i zaciągnęła do...
– Em, zaczniesz w końcu?
Obrócił delikatnie głowę, którą opierał na dłoni, spojrzał na sylwetkę mężczyzny skrywającą się za drewnianą kratką. Przyjrzał mu się, mrużąc nieco oczy, po chwili westchnął.
– Mówiłem już księdzu, że nie znam formułki spowiedzi – jęknął, przewracając oczami.
Z drugiej strony wydobyło się westchnięcie.
– Przecież już ci łaskawie podpowiedziałem – odparł zrezygnowanym tonem ksiądz. – Słuchałeś ty mnie w ogóle?
Yonki nie odpowiedział na to pytanie. Milczał z dobrą chwilę, ostatecznie jedynie mruknął:
– Ach, marnuję tu czas, naprawdę!
Jakim cudem on się dał tu zaciągnąć? Kobieta chwyciła go za koszulę i zabrała do kościoła, a on ani nie uciekł, ani jej nie załatwił. Przecież był bogiem chaosu, mógł bez problemu wyjść z tej całej sytuacji i nikt by go nie powstrzymał przed dalszym karaniem dzieciaków! A może to chodziło o jego rozpacz nad świętej pamięci wazonem dla Heleny? Tak bardzo to przeżywał, że nie zwrócił uwagę na to, kiedy znalazł się u spowiedzi? Możliwe.
Rozmyślanie znów mu przerwał głos klechy:
– Jak możesz tak mówić, i to tu, w domu Bożym!?
Znów przewrócił oczami.
– Bo powinienem być gdzieś indziej, a nie siedzieć tu i czekać na zbawienie, które i tak nie nadejdzie – burknął. – W ogóle czemu mam się spowiadać? Co ja niby takiego zrobiłem?
– Znęcałeś się nad młodszymi! – warknął ksiądz. – To grzech! Dlatego musisz się wyspowiadać przed Bogiem i okazać skruchę!
Na te słowa Yonki prychnął.
– Grzechem jest to, że klęczę przed księdzem – mruknął.
Westchnąwszy, zmienił pozycję. Nie chciało już mu się klęczeć, nawet jeśli mocą chaosu sprawił, by drewniany klęcznik tak bardzo się nie wbijał w kolana. Oparł się o ścianę, po której się zsunął na sam dół, a następnie wyłożył nogi na przeciwną ściankę konfesjonału, głośno wzdychając. Choć nie podobała mu się w ogóle obecna sytuacja i najchętniej by stąd sobie poszedł, postanowił jeszcze trochę zostać. A niech się klecha też męczy.
Księdza wyraźnie zdziwił ten ruch. Naraz się wyprostował i nachylił, przyglądając się dokładnie temu, co robił Yonki. Chyba jeszcze nigdy nie miał do czynienia z taką osobą na spowiedzi. Chłopak był w jego oczach tak nieokrzesany, że już sam nie wiedział, co ma z tym zrobić.
– Ej, co ty wyprawiasz?! – zawołał na tyle głośno, że zwrócił tym uwagę kilku osób, które w spokoju się modliły. – Przyjmij porządną pozycję! – dodał już znacznie ciszej.
– Ale kolana mnie już bolą – zarzucił pierwszą lepszą wymówką Yonki.
– Gdybyś zachował się jak człowiek, to już dawno byłbyś wolny!
Pas – bąknął, wydymając nieco usta. – Ludzie są dziwni. Nie chcę się zachowywać jak oni.
Nastała cisza, która zapewne świadczyła o tym, że ksiądz już nie miał pojęcia, co dalej mówić. W sumie mógłby wciąż się z nim kłócić, ale czy to miało sens?
Yonki nie czekał, aż tamten się zdecyduje. Uznał, że jednak nie będzie tu siedział tylko dlatego, by pograć na nerwach klechy. Leniwym ruchem zdjął nogi ze ścianki, a następnie wstał i, otrzepawszy spodnie z brudu, ruszył wolnym krokiem w stronę wyjścia.
– Hej, wracaj tu! – usłyszał za sobą wrzask.
Nic nie odpowiedział, jedynie pomachał na pożegnanie, po czym wyszedł przez główne drzwi.
Ksiądz wypadł z konfesjonału, wydawało się, że pobiegnie za Yonkim, lecz zatrzymał się po paru krokach. Stanął szeroko na nogach, głębokimi wdechami próbował się uspokoić. Naprawdę, jeszcze w swojej karierze nie spotkał kogoś takiego. Jak można być tak aroganckim i lekkomyślnym? Aż zaryzykował nadzieją, że Bóg ukarze tego dzieciaka.
Przygryzł na moment dolną wargę, po czym westchnął ciężko, przestępując z nogi na nogi. Odwrócił się na pięcie, gdy nagle coś przykuło jego uwagę. Uniósł brwi, spuścił wzrok na leżące na klęczniku czarne pióro. Podszedł bliżej, schylił się i je podniósł, a następnie przyjrzał mu się uważnie. Pióro mieniło się w świetle kolorami, jakby zostało obsypane wielobarwnym brokatem. Mężczyzna obracał je w palcach, oglądając z każdej strony. Wtem wyprostował się i odwrócił w poszukiwaniu chłopaka. Jego jednak już dawno nie było.
Yonki szedł chodnikiem, głównie w stronę muzyki, jaką słyszał w oddali. Oczywistym było to, że melodia zaciekawi go na tyle, by pójść i sprawdzić, kto to gra. Bardzo lubił muzykę, a tej zdecydowanie mu w życiu brakowało. Gdyby tylko dało się ją gdzieś zamknąć i móc słuchać zawsze i wszędzie!
Pech chciał, że nim doszedł, melodia ucichła. Widząc ludzi, którzy rozchodzili się, niszcząc wcześniej powstałe zgrupowanie, doszedł do wniosku, że się spóźnił i już koniec muzykowania. Z tego powodu westchnął głośno, a następnie odwrócił się na pięcie. Stanął na chodniku, butem kopnął niewidzialny kamień. Włożył ręce do kieszeni, od razu natrafił na zebrane w nich sterty piór. Uniósł brew, wyciągnął jedno. Powinien wreszcie je gdzieś dać. Miał to już jakiś czas temu zrobić, ale zapomniał, a że ostatnio dużo latał i często nosił akurat te spodnie, to się nazbierało pierza, a pierza. Mógłby nimi wypchać małą poduszeczkę.
Nagłe uderzenie sprawiło, że trzymane w dłoni pióro wyleciało i pofrunęło gdzieś z wiatrem między tłum. Yonki zachwiał się, na moment tracąc równowagę. No świetnie, dzisiaj to naprawdę nie miał szczęścia. Najpierw waza, potem ksiądz, koniec muzyki i teraz jeszcze to. Rozumiał, że nie mierzył zbyt wiele, ale chyba nie był na tyle niski, by tak po prostu na niego wpaść. Gdyby wszyscy wiedzieli, kim naprawdę był, to rozchodziliby się na dziesięć kroków przynajmniej, by, brońcie bogowie, nie wejść z nim w kontakt fizyczny.
– Och, przepraszam, chłopcze – usłyszał za plecami.
Nie zareagował na ostatnie słowo. Wystarczająco długo żył wśród ludzi, by przyzwyczaić się do tego typu słownictwa skierowanego w jego stronę. Za to gdy odzyskał równowagę, postanowił sprawdzić, który to taki mądry i spostrzegawczy postanowił na niego wpaść. Nim jednak zdążył się obrócić, poczuł na głowie czyjąś rękę.
Klepanie po głowie. Niby taki niewinny gest, okazywany głównie wobec osób niższych i młodszych. Niby nic wielkiego. A Yonki i tak zawsze zastygał wtedy bez ruchu. Dlaczego? Nie wiedział. Nie miał pojęcia, czemu jego ciało reagowało na to w taki sposób, ale ilekroć ktoś go klepał czy czochrał po głowie, musiał trwać bez ruchu, dopóki czynność nie została zakończona. Nie mógł odsunąć się ani odepchnąć drugiej osoby. Po prostu czekał, jeszcze na dodatek z nieco uniesionymi ramionami i nieokreślonym wyrazem twarzy.
Będzie musiał coś z tym kiedyś zrobić. Cokolwiek.
– Mam nadzieję, że nie narobiłem ci żadnego guza – znów usłyszał.
Kiedy osobnik (po głosie podejrzewał płci męskiej) zabrał rękę, bóg wreszcie się odwrócił. Podniósł wzrok, gdy nagle otworzył szeroko oczy, unosząc brwi. Podłużna nieco twarz, białe długie włosy, blada cera – skądś kojarzył mężczyznę. Gdzieś go spotkał, na sto procent. Tylko gdzie? Tyle podróżował, tyle twarzy widział, że już mu się wszystko mieszało. Próbował jednak sobie jakoś przypomnieć... głównie żeby samemu sobie udowodnić, że nadal ma dobrą pamięć.
Wciągnął ustami powietrze, wydał przy tym trochę śmieszny dźwięk.
– Ja cię znam – powiedział, mrużąc oczy w zamyśleniu.
Mężczyzna na te słowa się zaśmiał.
– Wiele osób mi to...
Nagle zamilkł. Również zmrużył oczy, przyjrzał się uważnie Yonkiemu. Między dwójką nastała dosyć dziwna cisza, lecz wtem powieki boga chaosu się podniosły, a nad głową pojawiła się wyimaginowana żarówka, która się zapaliła.
– Ja pierwszy! – zawołał, jakby właśnie brał udział w jakimś turnieju na wiedzę. – Jesteś bogiem!
W tym momencie kilka osób spojrzało w ich kierunku z trudnymi do określenia wyrazami twarzy. Yonki je zignorował, myśląc, że prędzej uwierzą, że tamten to bóg aniżeli on, więc o siebie nie musiał się martwić. A żeby było ,,lepiej" postanowił dodać:
– Ten... jak mu tam... – na chwilę zamilkł, ściągając brwi. – Avalon!
Posłał mu uśmieszek, głównie dumny z tego, że rozpoznał boga. W głębi duszy zaś cieszył się, że go spotkał. Dawno go nie widział, oj dawno. Poza tym, wreszcie los się do niego uśmiechnął. Myślał, że do końca dnia będzie go spotykało samo nieszczęście, a tu proszę – bóg czasu(?) we własnej osobie!

Avalon?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz