Zmartwiony kiwnąłem twierdząco głową, podchodząc do męża, kładąc dłonie na jego skroniach, zaczynając rozmasowując jego bolącą głowę, uwalniając swoje moce, która miała ulżyć mu w cierpieniu. Masując go kilka minut nim gotujący się wywar na ogniu Przypominał mi o sobie.
- Lepiej się czujesz? - Zapytałem, zdejmując dłonie z jego głowy, mając nadzieję, że chociaż trochę ulżyłem mu w cierpieniu, podchodząc do garnka, mieszając zupę kalafiorową.
- Dużo lepiej, dziękuję bardzo - Ucałował mój policzek, mocno przytulając się do moich pleców, mrucząc cicho z zadowoleniem, od razu czując się najwidoczniej dużo lepiej, to dobrze o to mi w końcu chodziło, kocham go i nie chce, aby cierpiał czy to z bólu głowę, czy serca, jestem tu, by przy nim być w zdrowiu i chorobie i będę aż do ostatnich dni jego życia.
- Nie masz za co najważniejsze, że czujesz się już lepiej - Przyznałem, biorąc na łyżkę trochę zupy, dając mu spróbować.
- Dodać coś jeszcze? - Dopytałem, nie wiedząc, czy aby przypadkiem nie przesadziłem z przyprawami lub nie dałem ich wręcz za mało, czasem mi się zdarza przesadzić lub dać za mało i chociaż moja rodzina twierdzi, że tak nie jest, ja i tak sądzę, że jednak troszeczkę przeginał z doprawieniem, przynajmniej czasem.
- Myślę, że jak zawsze wyszło ci perfekcyjnie, nic dodać nie trzeba - Zapewnił mnie, a mimo wszystko nie do końca przekonany byłem. Czując, że mogłem zrobić to lepiej jak zawsze zresztą.
- Dobrze, jeśli możesz, rozłóż talerze i zawołaj Misaki na obiad - Poprosiłem, nie chcąc, aby robił za wiele, jednocześnie dając mu do roboty, coś, co go zajmie jednocześnie nie powodując u niego zbyt dużego zmęczenie, nie chce bowiem aby zachorował lub jego sercu coś złego się stało.
Sorey bez dyskusji zrobił to, o co go poprosiłem, przynajmniej w taki sposób troszeczkę mi pomagając, wołając córkę na obiad, pozostawiając mi syna, który był, delikatnie mówiąc zły, na mnie i tatusia tylko nie wiem za co, troszeczkę sobie zasłużył na klapsa, nie wolno mu gryźć ani bić siostry czy nas samych. Czasem się naprawdę zastanawiam, po kim o jest aż tak niegrzeczny..
- Zjesz obiad? - Zapytałem synka, klękając przy nim, chcąc spokojnie z nim porozmawiać, mając nadzieje, że wciąż się na nas nie złości.
- Nie - Burknął obrażony, przytulając do siebie misia, nie chcąc nawet na mnie spojrzeć, oj coś czuje, że teraz nie łatwo będzie go udobruchać.
Wzdychając ciężko, spokojnie powtórzyłem, pytanie podejrzewając, że jest głodny, ale przez złość chce pokazać, że tak nie jest.
- Nie mama - Zawołał, a ja postanowiłem mu odpuścić, będzie głodny to zje, a jeśli głodny nie będzie to jeść, też go nie będę zmuszał, najwidoczniej musi się najpierw od obrazić, a później zje.
Nie męcząc go bardziej, zostawiłem go w spokoju, idąc do kuchni, sprzątając sobie po przygotowanym przeze mnie obiadem.
- Gdzie Merlin, nie zje z nami? - Zapytał, Sorey kończąc swój obiad.
- Nie chce jeść, a ja kłócić się z nim nie będę - Przyznałem, zmęczony już jego dzisiejszymi humorkami, najwidoczniej nasz synek wstał dziś lewą nogą i nie chce współpracować. I co ja mam z tym dzieckiem dziś zrobić? Może jeszcze mu przejdzie oby szybciej niż później, bo jeszcze mu się dziś znów oberwie za swoje zachowanie.
Sorey wzdychając ciężko, wstał z krzesła, idąc po naszego syna, najwidoczniej on chciał spróbować go zachęcić do jedzenia obiadu, nie udało mu się to chyba, gdyż już po chwili dało się usłyszeć głośny krzyk chłopca, który nie chciał tatusia.
- Merlin na boga, co się z tobą dzieje? - Zapytałem, biorąc chłopca na ręce, mając już dość jego kaprysów, które męczyły mnie i resztę rodziny. - Pójdę go położyć, może jak się prześpi, to będzie spokojniejszy - Tym razem zwróciłem się do męża, zabierając synka do jego pokoju, kładąc się z nim na łóżku, przytulając do siebie, troszeczkę uspokajając go, leżąc przy nim tak długo, jak tylko potrzebował, czekając aż spokojnie zaśnie, samemu muszą się troszeczkę psychicznie wyciszyć, mając już dość krzyków i humorów dziecka, niech śpi i da nam spokój, bo dziś już naprawdę przegina.
<Pasterzyku?C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz