Kiedy otworzyłem oczy, w pokoju panowała ciemność, musiała być zatem jakaś późna godzina. I tak właściwie, co ja tutaj robię? Nie pamiętałem, jak wróciłem do domu. Ostatnie, co miałem w pamięci, to to to, że Merlin oddalił się od nas bez naszej wiedzy, i że go znaleźliśmy, i że przez cały ten stres zaczęło mnie boleć serce... to by tłumaczyło, dlaczego jestem teraz tak dziwnie zmęczony mimo tego, że spałem. Rozejrzałem się po pokoju i zauważyłem, ze obok mnie, na połówce Mikleo, spała Misaki. Więc skoro ona jest tu, to gdzie jest mój mąż?
Podniosłem się do siadu i po chwili odpoczynku ostrożnie wziąłem moją małą księżniczkę na ręce. Nie przypominam sobie, aby była taka ciężka... będę miał to później na uwadze. Udało mi się ją bezpiecznie zanieść do jej łóżka, przykryłem ją kołderką i przed opuszczeniem jej pokoju pocałowałem ją w czółko. Nie za bardzo wiedziałem, dlaczego spała wcześniej w naszym łóżku, a nie chciałem jej budzić, więc pozostało mi tylko znaleźć męża i spytać się, co się stało.
Przed zejściem na dół zajrzałem jeszcze do pokoju naszego małego podróżnika, który także spał. I to nie sam, bo na łóżku Yuki’ego leżał sobie w najlepsze Cosmo. Musiał to podpatrzeć od Codi’ego, bo ja nie przypominam sobie, abym go zapraszał na łóżko. Wszedłem cicho do środka, wziąłem szczeniaczka na ręce i opuściłem pokój, zamykając za sobą drzwi. Psiak nie był zadowolony, ale miał nie jedno swoje posłanie w tym domu, na którym mógłby spać, a łóżko jest dla ludzi. I Coco.
Psiak nie był zadowolony, ale w końcu poszedł do pokoju Misaki i tam zwinął się w kłębek na swojej poduszce. Poszedłem więc na dół, musząc strasznie uważać na każdy swój krok, ponieważ wszędzie panowała ciemność. Czyli najwidoczniej cały dom spał, tylko ja przełamałem ten schemat. Kiedy już znalazłem się na dole, znalazłem świeczkę i zapaliłem, by przypadkiem się o nic nie potknąć i nie zabić, bo to w moim przypadku byłoby bardzo możliwe.
Mikleo znalazłem w salonie, śpiącego na kanapie. Przepraszam bardzo, ale dlaczego on śpi tutaj, a nie na górze? Łóżko jest w końcu duże, nawet jeżeli Misaki spała tam ze mną, i on by się bez problemu zmieścił. Gdybym nie był tak słaby, na pewno wziąłbym go na ręce i po prostu zaniósł go tam, gdzie jego miejsce, ale chyba dzisiaj spasuję. Nie chciałbym mu zrobić krzywdy, wypuszczając go ze swoich objęć. Zamiast tego postawiłem świeczkę na stoliku, usiadłem na wolnym skrawku kanapy i zacząłem delikatnie gładzić jego ramię, powoli go tym samym wybudzając.
- Sorey...? Co ty tu robisz? Powinieneś wypoczywać – wymamrotał, podnosząc się do siadu. Nie wyglądał najlepiej, miałem wrażenie, że jest strasznie zmęczony, a przynajmniej na to wskazywały jego cienie pod oczami, które w tym miernym świetle wyglądały strasznie. To przeze mnie? Nie powinien się tak o mnie martwić, tylko się trochę zestresowałem zniknięciem naszego syna, i z tego co widziałem, nie tylko ja. A to, że serce zareagowało jak zareagowało, to już nie do końca moja wina.
- Jak mam wypoczywać, jak mojej królowej nie ma przy mnie? – powiedziałem rozbawiony, gładząc jego policzek.
Mój mąż uśmiechnął się do mnie delikatnie, ale zaraz po tym zauważyłem, jak jego oczy się zaszkliły. Naprawdę moje małe zasłabnięcie mocno na niego wpłynęło, aż sam poczułem wyrzuty sumienia. Wyciągnąłem ręce w jego stronę, a Miki od razu się do mnie przytulił, chowając twarz w mojej koszuli, cicho szlochając i drżąc. Zamknąłem go w szczelnym uścisku, pozwalając mu się wypłakać, czując się okropnie. Naprawdę musiałem go wystraszyć, moje słońce biedne, będę musiał mu to porem wynagrodzić, ale to jak już będę czuł się lepiej. Nie wiem, ile spałem, ale byłem zmęczony, i to strasznie zmęczony.
- Lepiej? – spytałem po kilkunastu minutach, kiedy Miki przestał szlochać, a jego ciało przestało drżeć.
- Tak, przepraszam – wymamrotał, odsuwając się ode mnie i ocierając szybko ostatki łez z kącików oczu.
- To ja cię przepraszam. Nie chciałem cię straszyć – powiedziałem szczerze, czując się z tym okropnie. Gdyby nie ja i moja chęć porozmawiania osobiście z najstarszym dzieckiem, żadne z tych straszne wydarzeń nie miałoby miejsca.
- Prawie nic dzisiaj nie jadłeś, na pewno jesteś głodny, przygotować ci coś? – zapytał, nie komentując w żaden sposób moich słów. Chyba po prostu uznał, że nie ma po co się ze mną kłócić.
- Coś lekkiego poproszę – odpowiedziałem, opierając się o kanapę, czując, że zmęczenie nie odpuszcza mnie ani na chwilę, a powinno, przecież już dostatecznie wypocząłem. I szczerze, to nie byłem głodny, ale chciałem znaleźć mu jakieś zajęcie. Potrzebował tego, by zająć czymś myśli, a i mnie jakiś posiłek nie zaszkodzi.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz