Martwiłem się o Misaki, która zdecydowanie za bardzo przeżywała te moje małe zasłabnięcia. Najwidoczniej to przez jej gen feralny sen i ten mój późniejszy atak bardzo źle zgrały się w czasie, i teraz biedna będzie sobie mną zawracać głowę, kiedy to ja muszę się o nią zamartwiać. Pewnie też śmierć pani Caitlyn wpłynęła na jej psychikę... będę jednak musiał poświęcić jej zdecydowanie więcej czasu, niż początkowo sądziłem.
- Nie umieram, księżniczko, spokojnie – wyszeptałem, po czym pocałowałem ją w skroń.
- Wczoraj wyglądałeś, jakbyś umierał – bąknęła, cichutko pociągając nosem.
- Trochę się przestraszyłem, że cos mogło się stać Merlinowi, to wszystko – powiedziałem zgodnie z prawdą, poprawiając jej rozczochrane włoski.
- To moja wina, miałam go pilnować – pocieszanie kogokolwiek, nawet własnej córki, idzie mi okropnie. Chyba zwyczajnie się do tego nie nadawałem.
- Nie prawda, słońce. To wina moja i mamy, to my powinniśmy was pilnować, a nie byście wy pilnowali się nawzajem. No już, nie płacz, masz taką piękna buzię, łezki do niej nie pasują – pocieszyłem ją, kciukiem wycierając jej policzki z mokrych śladów.
- Nie zostawisz mnie? – dopytała, patrząc na mnie z uwagą i jednocześnie z nadzieją. To było bardzo ciężkie pytanie, jeżeli powiem, że nie, to ja okłamię, a jeżeli powiem, że kiedyś nadejdzie mój czas, może bardziej spanikować... Miki, gdzie jesteś, kiedy cię potrzebuję w trudnych rozmowach?
- Będę przy tobie jeszcze przez naprawdę długi czas. I jeszcze będziesz miała mnie dosyć – dodałem żartobliwie, chcąc poprawić jej humor.
- Nigdy. I nigdy nie wyruszę na wyprawę, jak Yuki i już zawsze będę tutaj – powiedziała to z takim przekonaniem, że jednocześnie mnie to rozbawiło, jak i rozczuliło. Co za kochane dziecko, bardziej idealnej córki już mieć nie mogłem.
- Wrócimy do tej rozmowy za kilka lat i zobaczymy, czy nadal będziesz podtrzymywać swoje zdanie. A teraz chodźmy na śniadanie, jestem pewien, że mamusia już skończyła – powiedziawszy to, odrzuciłem kołdrę na bok, wstałem z łóżka i wziąłem młodą na ręce, schodząc z nią na dół.
Chyba jeszcze do końca nie wyzdrowiałem, bo moja kruszynka była dla mnie znacznie cięższa niż zwykle, ale powoli dałem radę ją znieść na dół bez wzbudzania podejrzeń u niej czy nawet Mikiego. Dzisiaj jeszcze czułem, że tak nie do końca doszedłem do siebie. Byłem osłabiony i zejście po schodach wywołało u mnie małe zmęczenie, ale to nie było nic strasznie rzucającego się w oczy, przynajmniej na razie. Jednocześnie miałem cichą nadzieję, że to po prostu moje zmęczenie i po śniadaniu i kawie będzie ze mną. Miki potrzebował w końcu mojej pomocy, przeze mnie omal wczoraj nie zginął i dzisiaj musi być wykończony... oby już więcej tak głupio nie postąpił, dzieci za jednym zamachem straciłyby i matkę, i ojca. Już się nauczyłem, że o sobie niezbyt chce myśleć, więc niech chociaż pomyśli o dzieciach.
- To nie jest kawa – zauważyłem inteligentnie, kiedy Mikleo postawił przede mną talerz z kanapkami oraz kubek z herbatą.
- Nie jest. I chyba nie muszę ci mówić, dlaczego ci jej nie podaję i nie będę podawał przez najbliższe kilka dni – wyjaśnił, rzucając mi znaczące spojrzenie. To moje wczorajsze zasłabnięcie wynikło z powodu zgubienia Merlina, nie kawy, ale jeżeli to ma go uspokoić, to jakoś wytrzymam kilka dni bez tego cudownego napoju bogów.
Zjedliśmy śniadanie w raczej przyjemnej atmosferze, a temat nie krążył wokół mnie, z czego strasznie się cieszyłem. Chciałem potem pomóc Mikelo przy sprzątaniu, ale ten wygonił mnie z kuchni, każąc mi odpoczywać. Misaki poprosiła mnie o pomoc w lekcjach, więc przeniosłem się z nią o salonu. Kiedy dziewczynka już przyniosła książki, zacząłem jej tłumaczyć to, czego nie rozumiała, a potem przyszła pora na jej ćwiczenia, które później miałem jej sprawdzić. W oczekiwaniu na to, aż skończy, oparłem się wygodnie o kanapę, czując się coraz to bardziej senny. Bardzo, ale to bardzo starałem się nie zasnąć, ale nim się zorientowałem, zamknąłem oczy na dłużej i jakoś tak ich nie otworzyłem...
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz