wtorek, 18 października 2022

Od Mikleo CD Soreya

Rozbawiony pokręciłem głową, słysząc jego odpowiedź, tego mogłem się spodziewać, nigdy tego nie robił, dla tego mógł tego nie znać, na szczęście od czegoś miał mnie, abym pomógł mu w przygotowywaniu obiadu dla naszej małej rodziny.
- Myślę, że kwaśna jest prosta do przygotowania i dobra do zjedzenia, a to chyba najważniejsze - Dałem mu prostsze zadanie, zaczynając spokojniej tłumaczyć ile kapusty, boczku, żeberek i czosnku trzeba dodać, nie wspominając o ziemniakach, których tak bardzo obierać nie nawiedził, mimo wszystko spokojnie robiąc to, o co go prosiłem, mimo wszystko dając mi sobie pomóc, chociażby przy obieraniu ziemniaków, których nie lubił.
Obiad został przygotowany w niecałe czterdzieści pięć minut, a mąż mój był zadowolony z powodu przygotowania samodzielnego obiadu, w którym tylko odrobinkę mu pomogłem, dając mu to, czego najbardziej potrzebował, samodzielne działanie i nic więcej nie było mu potrzebne do szczęścia.
- Skończyłem - Zawołał, zadowolony nalewając nam talerz zupy, wyglądając na zachwyconego wykonanym przez siebie zadaniem. - Tylko nie wiem, czy jest to na tyle dobre, aby smakowało i wam i dziecią - Dodał, stawiając przede mną talerz z jedzeniem dla mnie i miseczkę z jedzeniem dla Merlina.
- Cieszę się i jestem przekonany, że wyszło ci to przepyszne - Przyznałem, zapewniając go w swoich przekonaniach, uśmiechając się do niego zachwycony z jego samodzielnego, no prawie samodzielnego przygotowania obiadu próbując posiłek, nim dałem spróbować naszemu dziecku jeść.
- Dobre, naprawdę bardzo dobre - Wyznalem, zadowolony jego przygotowaniem obiadu, który bardzo mi smakował.
- Mamo a ja? - Słysząc pytanie mojego syna, wziąłem łyżkę do ręki łamiącym synka, któremu bardzo smakował obiadek, który przygotował mój mąż a jego tatuś.
- Smakuje ci? - Zapytałem, karmiąc mojego synka kwaśnicą.
- Tak - Przyznał Merlin, z niecierpliwością wyczekując kolejnej łyżki pełnej pysznego obiadu.
- Widzisz, Merlinowi też smakuje - Zwróciłem się do męża, zerkając na zegarek. - Mam dziś pójść po Misaki? - Dopytałem, zmieniając temat, skupiając się na córce, po którą wypadałoby pójść, nie mogąc kazać jej czekać na któregoś z nas, dłużej niż jest to konieczne.
- Nie musisz, ja po nią pójdę - Zapewnił mnie, zdejmując z ognia garnek z zupą.
- A obiad? Nie zjesz teraz? - Dopytałem, zmartwiony tym, że mógłby być głodny z powodu niezjedzonego posiłku.
- Zjem jak wrócę - Zapewnił mnie, całując w czoło, nim przyszykował się do wyjścia, wychodząc z domu, pozostawiając nas samych.
I tak właśnie o to minął nam cały dzień, spokojnie i bezstresowo, Merlin w końcu się uspokoił i dał mi spokój, bawiąc się z siostrą, dając nam czas na rozmowy z mężem i spokój, który potrzebowaliśmy. Spokojne dni czasem po prostu były nam potrzebne, aby odpocząć od codzienności i dzieci mogących zająć się samymi sobą.
I tak o to zakończyliśmy dzień bardzo przyjemnie dzieci spokoju, który dały nam dzieci i niech tak będzie każdy następny dzień. Piękne marzenia raczej nie do wykonania, przynajmniej nie przy dzieciach.

Dnia następnego wstałem wczesnym rankiem, czując energię a wręcz jej nadmiar, nad którym zapanować nie umiałem, chcąc zrobić wszystko od razu, nie mając jak wykonać wszystkiego od razu, mimo że moje ciało i mózg chciały zrobić wszystko po swojemu, jak najszybciej się tylko da
- Dzień dobry, owieczko - Słysząc głos męża, odwróciłem się w jego stronę, podchodząc blisko niego, kładąc dłonie, na jakiego ramionach.
- Dzień dobry skarbie, ugiąć przygotowałem ci śniadanie i zwróciłem kawę - Dodałem, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, poświęcając chwilę mężowi, nim znów wrócę do robienia śniadania, chociażby dla naszych kochanych i pewnie głodnych po wybudzeniu się ze snu dzieci...

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz