Rozbawiony pokręciłem głową, słysząc jego odpowiedź, tego mogłem się spodziewać, nigdy tego nie robił, dla tego mógł tego nie znać, na szczęście od czegoś miał mnie, abym pomógł mu w przygotowywaniu obiadu dla naszej małej rodziny.
- Myślę, że kwaśna jest prosta do przygotowania i dobra do zjedzenia, a to chyba najważniejsze - Dałem mu prostsze zadanie, zaczynając spokojniej tłumaczyć ile kapusty, boczku, żeberek i czosnku trzeba dodać, nie wspominając o ziemniakach, których tak bardzo obierać nie nawiedził, mimo wszystko spokojnie robiąc to, o co go prosiłem, mimo wszystko dając mi sobie pomóc, chociażby przy obieraniu ziemniaków, których nie lubił.
Obiad został przygotowany w niecałe czterdzieści pięć minut, a mąż mój był zadowolony z powodu przygotowania samodzielnego obiadu, w którym tylko odrobinkę mu pomogłem, dając mu to, czego najbardziej potrzebował, samodzielne działanie i nic więcej nie było mu potrzebne do szczęścia.
- Skończyłem - Zawołał, zadowolony nalewając nam talerz zupy, wyglądając na zachwyconego wykonanym przez siebie zadaniem. - Tylko nie wiem, czy jest to na tyle dobre, aby smakowało i wam i dziecią - Dodał, stawiając przede mną talerz z jedzeniem dla mnie i miseczkę z jedzeniem dla Merlina.
- Cieszę się i jestem przekonany, że wyszło ci to przepyszne - Przyznałem, zapewniając go w swoich przekonaniach, uśmiechając się do niego zachwycony z jego samodzielnego, no prawie samodzielnego przygotowania obiadu próbując posiłek, nim dałem spróbować naszemu dziecku jeść.
- Dobre, naprawdę bardzo dobre - Wyznalem, zadowolony jego przygotowaniem obiadu, który bardzo mi smakował.
- Mamo a ja? - Słysząc pytanie mojego syna, wziąłem łyżkę do ręki łamiącym synka, któremu bardzo smakował obiadek, który przygotował mój mąż a jego tatuś.
- Smakuje ci? - Zapytałem, karmiąc mojego synka kwaśnicą.
- Tak - Przyznał Merlin, z niecierpliwością wyczekując kolejnej łyżki pełnej pysznego obiadu.
- Widzisz, Merlinowi też smakuje - Zwróciłem się do męża, zerkając na zegarek. - Mam dziś pójść po Misaki? - Dopytałem, zmieniając temat, skupiając się na córce, po którą wypadałoby pójść, nie mogąc kazać jej czekać na któregoś z nas, dłużej niż jest to konieczne.
- Nie musisz, ja po nią pójdę - Zapewnił mnie, zdejmując z ognia garnek z zupą.
- A obiad? Nie zjesz teraz? - Dopytałem, zmartwiony tym, że mógłby być głodny z powodu niezjedzonego posiłku.
- Zjem jak wrócę - Zapewnił mnie, całując w czoło, nim przyszykował się do wyjścia, wychodząc z domu, pozostawiając nas samych.
I tak właśnie o to minął nam cały dzień, spokojnie i bezstresowo, Merlin w końcu się uspokoił i dał mi spokój, bawiąc się z siostrą, dając nam czas na rozmowy z mężem i spokój, który potrzebowaliśmy. Spokojne dni czasem po prostu były nam potrzebne, aby odpocząć od codzienności i dzieci mogących zająć się samymi sobą.
I tak o to zakończyliśmy dzień bardzo przyjemnie dzieci spokoju, który dały nam dzieci i niech tak będzie każdy następny dzień. Piękne marzenia raczej nie do wykonania, przynajmniej nie przy dzieciach.
Dnia następnego wstałem wczesnym rankiem, czując energię a wręcz jej nadmiar, nad którym zapanować nie umiałem, chcąc zrobić wszystko od razu, nie mając jak wykonać wszystkiego od razu, mimo że moje ciało i mózg chciały zrobić wszystko po swojemu, jak najszybciej się tylko da
- Dzień dobry, owieczko - Słysząc głos męża, odwróciłem się w jego stronę, podchodząc blisko niego, kładąc dłonie, na jakiego ramionach.
- Dzień dobry skarbie, ugiąć przygotowałem ci śniadanie i zwróciłem kawę - Dodałem, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, poświęcając chwilę mężowi, nim znów wrócę do robienia śniadania, chociażby dla naszych kochanych i pewnie głodnych po wybudzeniu się ze snu dzieci...
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz