Czysto teoretycznie powinien mu odpuścić, bo Miki miał trochę racji, to było jedynie dwuletnie dziecko, a jak wiadomo, dwuletnie dzieci są głupie. Ten dwulatek jednak jest bardziej inteligentny niż byśmy mogli przypuszczać. Jeżeli teraz tak po prostu mu odpuszczę, będzie się tym napawał i jeszcze pomyśli, że ma rację, a przecież jej nie miał. Miki był mój i tylko mój, i ten mały szkrab musi to zrozumieć. Każdy miał w tym domu określone miejsce i rolę, niezależnie od wieku.
– Może sobie i mieć te dwa lata, ale musi wiedzieć, że ty jesteś mój – bąknąłem, nie za bardzo chcąc odpuszczać. Jeżeli to zrobię, pokażę tym samym swoją słabość, a jako głowa rodziny musiałem być silny w każdym tego słowa znaczeniu.
– Mama mój, nie twój – odezwał się od razu Merlin, także nie za bardzo chcąc odpuszczać. Pytanie tylko, czy jest tak uparty jak mój mąż, czy bardziej jak ja...
– A właśnie, że mój.
Kłóciliśmy się tak jeszcze przez dłuższy moment, aż w końcu zwróciłem się do męża, by się go zapytać, którego z nas bardziej woli, ale dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że nie było go obok mnie. Nie tylko ja dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę, ale i Merlin. Zaskoczony z tego nagłego zniknięcia zacząłem go szukać po całym domu, ale nigdzie nie mogłem go znaleźć. Wyjrzałem nawet na dwór, ale na podwórku nigdzie go nie było. Dopiero po tym skontaktowałem się z nim telepatycznie, albo przynajmniej próbowałem, ponieważ mi nie odpowiadał. Nawet się troszkę zacząłem o niego martwić, zawsze kiedy gdzieś wychodził mówił mi, gdzie idzie, no chyba, że spałem, ale aktualnie nie ego nie robiłem. Gdzie więc zatem poszedł...?
Odrobinkę bardzo zdenerwowany zacząłem opiekować się Merlinem, który także nie wiedział, gdzie jest mama, przez co był jeszcze bardziej markotny. Na moje szczęście widział też, że i ja nie miałem nastroju na jego humorki, więc nie było z nim jakoś bardzo źle. Trochę porzucał rzeczami, troszkę popłakał, więc jak na jego standardy nie było źle. Nie próbował mnie gryźć, więc to był taki jego standardowy dzień. Jeżeli będzie taki markotny jako nastolatek, to ja nie wiem, czy dam sobie z nim radę...
Miki wrócił dopiero kilkanaście minut przed tym, jak miałem wyjść po Misaki. Był dziwnie spokojny i jakiś taki rozluźniony, zupełnie jak nie on. Merlin zobaczywszy, że jego najukochańsza mamusia wróciła do domu, od razu pobiegł do niej, ignorując psiaka, z którym dotychczas się grzecznie bawił. Też bym się przywitał z moim Mikim gdyby nie to, że Merlin mnie ubiegł i to, że troszkę byłem na niego zły. Powinien mi powiedzieć, że się gdzieś wybiera, i odpowiadać na moje próby skomunikowania się z nim.
– Gdzie byłeś i czemu mi nie odpowiadałeś? – zapytałem, krzyżując ręce na piersi, próbując chociaż wyglądać na zdenerwowanego.
– Mówiłem ci, że wychodzę nad jezioro, ale byłeś zbyt zajęty kłótnią. A nie odpowiadałem... bo cię nie usłyszałem. Wiesz, starałem się zrelaksować, tego właśnie chciałeś dla mnie – odpowiedział spokojnie, kładąc warzywa na stole, głównie to cukinie i dynie.
– A te warzywa to skąd? Na targu byłeś? – dopytałem, trochę tego ciekaw. Nad jeziorem warzyw nie ma, a na targ też nie mógł pójść i ich kupić, bo nie miał pieniędzy. Czy my mamy dynie w ogródku...? Nie wydaje mi się, ale mogłem się w sumie mylić, ja od ogródka trzymam się raczej z dala.
– A to są dary od naszego sąsiada, jak wracałem, troszkę sobie z nim pogadałem. Merlinie, proszę cię, zejdź z mojej nogi – to ostatnie zdanie skierował do syna, który przytulił się do jego nogi i siedział mu na stopie. I nie wyglądał, jakby chciał z niej zejść.
– Więc z sąsiadem sobie pogadałeś, ale mi odpowiedzieć, że wszystko u ciebie dobrze i że tylko wyszedłeś na jezioro to już nie raczyłeś przekazać. Martwiłem się o ciebie – burknąłem, sam do końca nie wiedząc, czy jestem na niego nieco zły za tę ciszę z jego strony, czy też może czułem ulgę z tego powodu, że nic mu nikt złego nie zrobił. Chyba bardziej to drugie, jemu ufałem w zupełności, wiedziałem, że mnie nie skrzywdzić w ten sposób, w jaki ja dawno temu skrzywdziłem jego, ale ludziom już niezbyt. Znowu komuś mogłoby odbić i mógłby na niego napaść, no ale na szczęście poszedł tylko nad to jezioro. Gdybym wiedział wcześniej, że tam się wybierał, nie bałbym się o niego tak bardzo...
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz