Przyznam, po tych słodkościach miałem zdecydowanie ochotę na coś innego, no ale chyba Miki mi na to nie pozwoli. Zdecydowanie trochę za długo się nie kochaliśmy i teraz niewiele mi trzeba, aby mnie zachęcić do działania... może te zbliżające się urodziny kolegi Misaki będą także okazją dla nas? Będziemy mieć jeszcze na głowie Yuki’ego, Emmę i Merlina, no ale jeżeli będziemy wystarczająco cicho, nic złego nie powinno się stać. Przy odrobinie szczęścia może nawet Yuki i Emma gdzieś wyjdą, a Merlin jest naszym najmniejszym problemem.
- Oczywiście, ale dopiero po buziaku – wyszczerzyłem się do niego głupkowato, zadowolony ze swojego wcześniejszego pomysłu. Czasem to jednak jestem geniuszem, aż dumny z siebie byłem, no jednak trzeba było mieć łeb, aby wpaść na coś takiego.
Mój mąż westchnął cicho i pocałował mnie w policzek. To już faktycznie taki najzwyklejszy w świecie buziak, który już nie był taki fajny jak ten poprzedni pocałunek, no ale powiedzmy, że to przeżyję. Później odbiorę za ten zwyczajny buziaczek małe zadośćuczynienie, bo to mi zdecydowanie nie wystarczyło. Miki zszedł na dół, a ja jeszcze ubrałem jeszcze coś cieplejszego, zawołałem do siebie bardzo zadowolonego Cosmo i wyszedłem z domu.
Przyznam, trochę zacząłem żałować, że zapowiedziałem, że będę wychodził z Cosmo na spacery wieczorem. Ciepłe dni już się skończyły i dopiero teraz to do mnie dotarło. Wykonam mój mały plan i chyba zmieniam godzinę tych spacerów, bo chyba zamarznę. Od razu skierowałem się w stronę miasta niespiesznym krokiem, ponieważ właśnie niezbyt mi się spieszyło. Jak dobrze pamiętam, ten facet wyszedł całkiem późno ze szpitala, a teraz jest przecież dość wczesna godzina. Dodatkowo, miasto było dosyć spore, więc szansa a to, że go dzisiaj znajdę jest raczej nikła, ale nie mogę się poddać, Miki w końcu na mnie liczy.
Przeszedłem się po rynku, kupiłem sobie coś ciepłego do picia, pogadałem trochę z kolegami ze straży i nim się obejrzałem, minęły mi dwie godziny i Miki zaczął się niepokoić, ponieważ wysłał mi telepatycznie wiadomość. Uspokoiłem go mówiąc całą prawdę, czyli to, że się zagadałem i że już wracam. Myślałem, że szczęście mi dzisiaj wyjątkowo nie dopisało, bo do tej pory nigdzie nie zauważyłem poszukiwanego przeze mnie mężczyzny. Dopiero kiedy wracałem do domu kącikiem oka dostrzegłem jakiś ruch w bocznej uliczce i kiedy przyjrzałem się bardziej osobie się w niej znajdującej nie byłem pewien, czy się bardziej ucieszyłem czy też zdenerwowałem. Rozejrzałem się szybko po okolicy; żadnych strażników, żadnych przechodniów. Drugi raz prędko taka sytuacja mi się nie trafi.
- Siad. Zostań. Cicho. Niedługo wrócę – powiedziałem do Cosmo, przywiązując go do ulicznej lampy, tak na wszelki wypadek. Piesek wykonał wszystkie moje polecenia, patrząc na mnie z zaciekawieniem w ślepkach. Nie chciałem, aby zaczął szczekać, bo to jednak mogło wywołać czyjeś zainteresowanie, no ale z drugiej strony kogo będzie obchodził kolejny, szczekający pies, jakich tutaj w mieście dużo...
Tak jak myślałem, facet mnie nie rozpoznał, bo niby skąd by miał? Bez zbędnego gadania uderzyłem go pierwszy, a później już jakoś poszło. Udało mu się mnie uderzyć raz czy dwa, i co najgorzej w twarz, ale koniec końców to on skończył na ziemi, ze zmasakrowaną i zakrwawioną twarzą.
- Jeszcze raz tkniesz albo spojrzysz na anioła krzywo, zabiję cię – warknąłem przed odejściem i splunąłem krwią na ziemię, tuż obok jego głowy. Udało mu się rozwalić moją dolną wargę i dosyć mocno przywalił mi w nos, ale raczej złamany on nie był. W domu się doprowadzę do porządku, najważniejsze, że mój przekaz został zrozumiany, a przynajmniej tak wnioskowałem po jego spojrzeniu.
- Nie chciał jej pomóc – zakasłał cicho i wypluł coś ze swoich ust, chyba był to ząb.
- Nawet jeśli, to nie daje ci prawa do traktowania go gorzej od psa – syknąłem, zostawiając go w tej uliczce bez żadnych wyrzutów sumienia.
Otarłem krew z twarzy i poszedłem po psa, który był lekko zaniepokojony. Odwiązałem go i pospieszyłem do domu czując, jak krew powoli krzepnie mi w nosie, a to za przyjemne uczucie nie było, poza tym nie chciałem, aby ktoś mnie zauważył. Już z daleka zauważyłem, że jedyne światło, jakie było zapalone to w naszej sypialni. Czyli Miki jeszcze nie spał... może cichaczem przemknę do łazienki i tam szybko się ogarnę. Musiałem zmyć krew z twarzy oraz rąk, no i oczywiście uleczyć te rany.
Cichutko wszedłem do środka, spuściłem Cosmo ze smyczy, który od razu pobiegł na swoje posłanie w pokoju Misaki, a ja najciszej jak tylko mogłem poszedłem do łazienki, ale coś mi się to nie do końca udało. Albo pies mnie zdradził.
- Sorey, no w ko... mój Boże, co ci się stało? Ktoś cię napadł? – usłyszałem jego zmartwiony głos, podczas kiedy ja myłem ręce. No i co ja mam mu teraz odpowiedzieć...?
- Nie. To tylko małe zadrapania, ale to nie jest takie ważne. Nie będziesz się musiał już przejmować tym facetem, teraz nie odważy się na ciebie spojrzeć – wyjaśniłem, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Chyba jednak miałem złamany nos. Najpierw będę go sobie musiał nastawić, mój boże, to będzie bolesne...
<Aniołku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz