Nasz syn naprawdę potrafił zajść za skórę, zachowując się jak rozwydrzony bachor, ale to? To było już istną przesadą. Mógł naprawdę skrzywdzić swojego tatę i to zdecydowanie bardziej brutalnie niż zrobił to teraz. Najwyraźniej nadszedł czas, w którym to trzeba zacząć bardziej rygorystycznie wychowywać naszego synka, który tym razem stanowczo przegiął.
- Dzięki Bogu, jeszcze tego by brakowało, abyś oślepł - Westchnąłem ciężko, skupiając się na wyciąganiu szkła z jego ręki, zdając sobie sprawę z tego, że może go to boleć, jednakże na to nie byłem w stanie nic mu zrobić, musi wycierpieć, abym mógł oczyścić i uleczyć jego rany.
- Nie wiem, czy Bóg miał z tym coś wspólnego - Odezwał się, zaciskając mocno rękę na stole.
- Bardzo boli? - Spytałem, ignorując jego wcześniej wypowiedziane słowa.
- Nie boli mnie - Odpowiedział dumnie, starając się świetnie udawać szkoda tylko, że jego twarz nie do końca wskazywała na to, co tak stale próbuje mi wmówić.
- Oczywiście, nie boli - Kiwnąłem głową, nie chcąc, aby nie czuł się męsko, bo w końcu wyznacznikiem męskości jest to, jak twardym mężczyzną się jest, co gorsza mężczyzną, który musi być wiecznie silny. A gdzie w tym wszystkim zwyczajne człowieczeństwo? Czasem nie rozumiem w tym wszystkim mojego męża, przy mnie nie musi udawać, oboje przecież wiem, że nie jest niezniszczalny i odczuwa ból tak jak każdy inny zdrowy człowiek.
Nie chcąc jednak pokazywać, że dostrzegam jego słabość, skupiłem się na wykonywanej, przeze mnie pracy oczyszczając jego rany, nim uleczyłem je zadowolony z wykonanej przez mnie pracy. - Raczej nie powinieneś mieć blizn - Odezwałem się, przeglądając jego miejsca po ranach, w duchu ciesząc się, że skończyło się to tylko w taki, a nie inny sposób.
- Dziękuję - Ucałował mój policzek, poruszając swoją ręką, odczuwając ulgę po uleczeniu rany.
Merlin widzący, że jak nic nie robię, od razu o sobie przypominał, wyciągając w moją stronę rączki.
- Nie Merlinie nie wezmę cię na ręce, idź baw się w salonie - Odezwałem się, nie mając zamiaru w tej chwili dawać mi tego, na go miał ochotę, nie może tak być.
- Mama - Zawołał, zaczynając bez powodu płakać, czym zaczął mnie już denerwować. - Sorey idź odpocznij, a ja zajmę się wszystkim - Poprosiłem, chcąc, aby odpoczął, to tym, co nasz syn mu zgotował.
- Nie ma mowy, wczoraj poszedłem spać, zostawiając cię ze wszystkim samego - Odpowiedział, nie chcąc sobie odpuścić.
- No dobrze - Zgodziłem się, nie chcąc go do niczego zmuszać, będzie chciał, to sam się położy albo i nie.
Wzdychając ciężko, przenioałem swoją uwagę z męża na syna, który naprawdę mnie już denerwuje.
- Merlin do diabła ciężkiego pójdziesz stąd czy nie? - Podniosłem głos, uderzające ręką w stół czym lekko wystraszyłem synka.
Chłopiec wystraszył się, z powodu mojego podniesionego głosu uciekając do salonu, z chodząc mi z oczu.
- Wszystko dobrze Miki? - Spytał lekko zaskoczony Sorey, nie będąc pewnym tego, co dzieje się z moją osobą.
- Tak, przepraszam, jestem po prostu zmęczony, a Merlin nie chce mi dać świętego spokoju - Wysłałem, naprawdę zmęczony zachowaniem naszego syna, który miał problem z brakiem uwagi, doprowadzając mnie swoim zachowaniem do szewskiej pasji.
<Pasterzyku? C;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz