Szczerze przyznaje jego pytanie, mnie zaskoczyło, dlaczego miałbym w ogóle o tym wspominać? To decyzja i choroba mojego męża, który sam powinien zdecydować, kiedy komu i czy w ogóle chce o tym mówić.
Chociaż z drugiej strony nie rozumiem, dlaczego czego nie chce tego powiedzieć w końcu to nic strasznego każdego człowieka prędzej czy później dopada choroba i na to nic nie możemy poradzić..
- Oczywiście, sam powiesz, jeśli będziesz chciał - Wyznałem, odwracając głowę w jego stronę, uśmiechając się przy tym ciepło.
Sorey w odpowiedzi kiwnął głową, całując mój policzek, nim zniknął na schodach, pozostawiając mnie w kuchni, gdzie spokojnie kończyłem robienie śniadania, odrywając wzrok od kanapek, musząc przywitać się z dziećmi. Wczoraj nie było mnie cały dzień, ale dziś już jestem i będę dla nich tak długo, jak tylko będzie potrzeba.
- Siadajcie - Poprosiłem, stawiając na stole kanapki, dla każdego z czymś innym wiedząc, że Misaki woli z serkiem, Merlin jajkiem a mój mąż dostał i z tym i z tym, on na moje szczęście nie wybrzydza. Stawiając talerze, postawiłem też kubki z herbatą, siadając obok synka, musząc zerkać na niego, nie chcąc, abym przypadkiem się poparzył, lub zrobił coś innego głupiego wpadającego mu do głowy.
Śniadanie upłynęło w pełni spokojnie, mogliśmy rozmawiać, żartować i cieszyć się swoim towarzystwem.
- Pojedzone? To Idźcie się ubierać, a ja posprzątam - Odezwałem się, zabierając talerze do zlewu, chcąc posprzątać po śniadaniu, w czym jak zawsze musiał wyręczyć mnie mój mąż. - Nie byłbyś sobą co? - Zapytałem, opierając się o blat, zerkając na prace wykonywaną przez męża.
- Ty zrobiłeś śniadanie, a ja po nim posprzątam a ty albo idź, odpocznij albo jeszcze lepiej zerknij, jeśli możesz, na Merlin obawiam się, że sam sobie z tym nie poradzi - Powiedział mi to w taki sposób, jak gdybym tego nie wiedział no ale niech mu już będzie kłócić się z nim, nie będę, bo i nie ma, po co, a i o co też nie.
- Dobrze, już idę - Zgodziłem się, grzecznie idąc po syna, który oczywiście sam ubrać się nie umiał, dla tego musiałem mu w tym pomóc, znosząc troszeczkę jego humorki i opory przed ubraniem się, jak dobrze, że to ja, a nie mój mąż go ubiera, w innym wypadku mogłoby być „gorąco".
- Jesteśmy - Odezwałem się, zjawiając w kuchni z synem trzymanym przeze mnie na rękach.
- Długo was nie było - Zauważył mój mąż, siedząc z gotową już w kuchni Misaki.
- Nic nie mów, po prostu już chodźmy - Poprosiłem, zakładając na ramiona synka kurteczkę, chcąc już wyjść, mając już dość siedzenia w domu tym bardziej znoszenia synka, który potrafi być kapryśny.
Na szczęście mój mąż nie komentował tego, pomagając ubrać Misaki kurtkę, czym przyśpieszył nasze wyjście z domu.
Spacer na szczęście był spokojny przynajmniej do czasu przyjścia do miasta, ludzie patrzyli na nas jak na kosmitów, jedni z obrzydzeniem a inni z zaciekawieniem ciekawe co takiego ciekawego w nas widzieli? Chyba to, że mamy dzieci i jesteśmy mężczyznami.
- Nie przejmuj się nimi - Zwrócił się do mnie Sorey, widząc delikatne skrzywienie na mojej twarzy.
- Nie przejmuje się, ja po prostu nie rozumiem, co robimy takiego złego w ich oczach - Wyznałem, mówiąc cicho, nie chcąc aby dzieci idące powoli przed nami za rękę.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz