Zaskoczony spojrzałem na mojego męża, nie będąc tak do końca przekonany. Nie było to w końcu pewne, bo gdyby było, Mikleo powiedziałby mi o tym od razu. Pewnie wpadł na ten pomysł po czasie, chcąc mi jakoś poprawić humor, za co byłem mu wdzięczny, mój aniołek był naprawdę kochany. Szkoda tylko, że nie dba o siebie tak samo dobrze, jak o mnie, wtedy byłoby wręcz perfekcyjnie. Poza tym, że to nie jest pewny pomysł, odrzucał mnie też sam pomysł transformacji. Trochę czasu minęło, od kiedy po razu ostatni wykorzystaliśmy ten przywilej paktu, przez co też trochę się obawiałem, że zrobię coś nie tak. Nie byłem do końca pewien, czy to było możliwe, no ale chyba lepiej nie ryzykować, prawda?
- No nie wiem, chyba ktoś musi pilnować Merlina – zacząłem, zerkając w stronę Merlina, który w najlepsze bawił się z wesolutkim Cosmo.
- Jest tuż obok, będziemy go mieć na oku, a teraz chodź – zachęcił mnie, uśmiechając się delikatnie.
- Jak to w ogóle ma działać? – dopytałem, skupiając się trochę bardziej na mężu.
- Poprowadzę cię. No dalej, jestem pewien, że Yuki się ucieszy z wiadomości prosto od ciebie.
Wziąłem głęboki wdech i wypowiedziałem jego imię, czując po chwili nagły przypływ siły. Rany, jak ja dawno tego nie czułem, zapomniałem, jakie to uczucie. Z jednej strony czułem się niesamowicie, a z drugiej miałem wrażenie, że tak nie powinno być. Zarówno Misaki, jak i Merlin od razu zareagowali na naszą małą przemianę głośnym zachwytem, czego tak nie do końca rozumiałem. Nie było się w końcu czym zachwycać, a przynajmniej moim zdaniem.
- Gdzie jest mamusia? I co się stało z tobą? – zapytała zaciekawiona Misaki, na moment przestając zabaw w wodzie i pochodząc do mnie, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Mamusia cały czas jest tutaj, ponieważ i ona i ja jesteśmy teraz jednym. Wyjaśnię ci to lepiej później, a teraz przypilnuj na moment brata – poprosiłem ją, mimo wszystko troszkę obawiając się o nasze najmłodsze dziecko. Co jak to, ale ja już doskonale wiedziałem, że jak się go spuści z oka chociażby na minutę, może się to nie skończyć za dobrze.
- A po co to zrobiliście? – dopytywała dalej, mimo wszystko grzecznie się mnie słuchając i wychodząc z wody.
- Bo chcę się spróbować skontaktować z Yukim – wyjaśniłem, starając się trochę wyciszyć i posłuchać instrukcji mojego męża.
Szło mi to trochę opornie, co – jak przynamniej Miki twierdził – było przez stres kłębiący się w moim organizmie. W końcu jednak mi się udało chyba wysłać wiadomość, chociaż niepełną, ale już za każdym kolejnym razem szło mi coraz to lepiej. Odbieranie wiadomości też musiałem troszkę poćwiczyć, ponieważ Yuki mi odpowiadał, a ja nie byłem nawet tego świadom. Po pewnym czasie udało nam się przeprowadzić jako taką rozmowę. Niby Miki mówił mi wcześniej, że Yuki szczęśliwie i bezpiecznie dotarł do Azylu, ale dopiero teraz, kiedy mogłem go usłyszeć i wyczuć jego nastrój, byłem znacznie spokojniejszy.
- Misaki... gdzie jest Merlin? I Cosmo? – usłyszałem lekko spanikowany głos Mikleo, kiedy w końcu się rozdzieliliśmy. Na jego słowa także odwróciłem się w stronę brzegu, rozglądając się dookoła. Byłem pewien, że jeszcze przed chwilą go słyszałem, jak gada po swojemu do Cosmo. A może to nie było przed chwilą...
- Był tutaj... – odezwała się niepewnie, równie przerażona. Muszę przyznać, że i mi serce mocniej zabiło, niby miasto było dosyć blisko, więc drapieżników nie powinno być w tym lesie, ale... okej, tylko spokojnie, to jest dwulatek, nawet jeżeliby chciał, nie mógłby zajść gdzieś daleko.
- Zacznij od lewej strony, ja i Misaki będziemy szukać z prawej – poleciłem mu, starając się brzmieć nadzwyczaj spokojnie. Wyszedłem z wody i podszedłem do dziewczynki, bez wahania biorąc ją na barana.
Mikleo zgodził się na moje słowa i już po chwili się rozdzieliliśmy. Miałem trochę racji, Merlin za daleko nie odszedł, odnalazłem jego i psa już po kilku minutach, ale to było kilka najbardziej stresujących minut w moim życiu. Poinformowałem o tym Mikleo, który wkrótce pojawił się przy mnie i natychmiast wziął na ręce nic nieświadomego chłopca, mówiąc do niego coś cicho. Postawiłem także młodą na ziemi, a następnie oparłem się o drzewo, ciężko oddychając. Serce znowu dawało o sobie znać. Przez moją głupotę omal nie straciliśmy syna...
- Sorey? – jak z oddali dodarł do mnie głos mojego męża. Powinienem się ogarnąć, by go za bardzo nie martwic, nic mi przecież nie było.
- Wszystko w porządku, muszę tylko chwilkę odpocząć – powiedziałem w połowie zgodnie z prawdą. Powoli mi ten ból przechodził, ale nie zapowiadało się na to, by zaraz miało mi minąć. Najwyżej oni wrócą do domu, a ja na chwilkę tutaj zostanę, dopóki mi się nie poprawi, należy w końcu zająć się przestraszonymi dziećmi, nie mną...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz