I takiego Mikiego uwielbiałem najbardziej, taki przeszczęśliwy i radosny jak dziecko to chyba najpiękniejszy obrazek, jaki mogą ujrzeć moje oczy. Owszem, na co dzień jest piękny i cudowny, ale bardzo rzadko posiadał tę dziecięcą radość. To pewnie trochę moja wina, gdybym bardziej o niego dbał i przysparzał mu mniej trosk, na pewno częściej mógłbym podziwiać jego piękny, szczery uśmiech.
- Zawsze do usług – odpowiedziałem, uśmiechając się do niego głupkowato. Dla tego uśmiechu mógłbym zrobić wszystko. – To co, zbieramy się?
- Tak, pewnie. Niech jeszcze tylko dzieci upewnią się, że wszystko mają, by później płaczu nie było – odparł, stawiając nasze pociechy na ziemi. Swoją drogą, mój Miki był całkiem silny, skoro wziął ich obu na raz, podczas kiedy ja miałem z tym lekki problem. Cóż, to bardzo wiele o mnie mówi, powinienem poćwiczyć, by także być w stanie podnieść na raz te dwie kluseczki.
- Zioła mam, więc nic więcej nie potrzebuję – powiedziała dumna Misaki, podchodząc do swoich rzeczy i biorąc woreczek pełen różnorakich roślinek, których nazw nie znałem.
- A twoja rodzina drewnianych lisków? – dopytałem, także biorąc plecak z naszymi rzeczami i torbę z prezentem dla Mikleo. Z tego co widziałem, jeszcze do niej nie zaglądał, inaczej na pewno zauważyłbym po nim. Cóż, lepiej dla niego, później będzie miał niespodziankę, chociaż chustę na włosy mógłby zobaczyć już teraz. Wyglądałby przeuroczo, to po pierwsze, a po drugie zabezpieczył swoje włosy przed wpadaniem do jedzenia. No ja to jednak czasem mam przebłyski inteligencji.
- Wszystko wzięte! – odparła, patrząc na mnie z szerokim uśmiechem. – Możemy ruszać, muszę dzisiaj już zacząć mój zielnik.
- A pracę domową z matematyki zrobiłaś? No właśnie – dodałem, widząc jej minę. – Rozłożymy zioła przy piecu, a później musisz się zabrać za inne przedmioty.
- Ale matematyka jest głupia – bąknęła, pusząc swoje uroczo swoje poliki.
- Może i jest głupia, ale zdać ją trzeba, a ćwiczenia tylko pomagają ci w utrwalaniu jej – odparłem, nie chcąc jej tego odpuszczać.
W ten sposób zakończyliśmy tę kłótnię i wyruszyliśmy w podróż powrotną. Miałem wrażenie, że teraz podróż minęła nam w znacznie przyjemniejszej atmosferze, niż kiedy szliśmy do miasteczka. Czy to dlatego, że Merlin był wyspany, czy Miki przeszczęśliwy z powodu tego, że mógł porozmawiać ze swoją rodzicielką, a może to przez fakt, że po prostu wracamy do domu – pojęcia nie mam, ale mi to nawet nie przeszkadzało. W końcu wróciliśmy do domu, gdzie ja odniosłem prezenciki dla Mikleo do naszej sypialni przy okazji kładąc Merlina spać, Misaki zaczęła rozkładać zioła przy piecu w kuchni, a mój Miki zabrał się za powolne przygotowywanie obiadu. Właśnie, skoro zabrał się za gotowanie, może podaruję mu jeden z prezentów już teraz...? To dobry pomysł, przy okazji zobaczę, czy wygląda w niej rak uroczo, jak w mojej wyobraźni.
Chusta nie była jakoś specjalnie ozdobiona. Ot prosta, błękitna, co by mu pasowała do włosów, wykonana z przyjemnego w dotyku materiału. Niby sama prostota, ale jest urok w takiej prostocie. A jak Mikiemu się nie spodoba... tak też może się zdarzyć, gusta są różne, a ja oczywiście nie będę go do niczego zmuszać. Najważniejsze, by to on czuł się komfortowo.
- Hej, słońce. Gdzie Misaki? – spytałem, wchodząc do kuchni. Od razu zauważyłem nieobecność naszej córki oraz zioła zawieszone na sznureczku.
- Poszła robić matematykę, tak jak jej wcześniej tatuś kazał – wyjaśnił mi, na co pokiwałem powoli głową.
- Mam coś dla ciebie. A drugi prezent czeka na ciebie na górze – wyjaśniłem, podając mu błękitną chustę. I serce już zaczynało mi bić szybciej ze stresu, zwyczajnie bałem się, że ten drobny podarunek mu się nie spodoba... skąd u mnie ten stres, nie mam pojęcia, po prostu tam we mnie siedzi i nie chce dać mi spokoju.
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz