Byłem całkiem zadowolony z siebie samego za to, że go tak wyganiam z domu. Kiedyś potrafił spędzać nad jeziorem cale godziny, a ja miałem problem, by go przekonać go powrotu do domu. Dzisiaj mam problem, aby go z tego domu wygonić... jak jeszcze mogłem zrozumieć te pierwsze kilka dni po moim małym zasłabnięciu, faktycznie miałem lekkie problemy z dojściem do siebie i nawet najlżejsze prace kończyły się w moim przypadku lekką zadyszką, ale teraz już było ze mną znacznie lepiej. A skoro było znacznie lepiej, to Miki mógł zająć się tylko i wyłącznie sobą i swoim zdrowiem.
Jedyne, kogo miałem pod opieką, to rzecz jasna zwierzaki i mój humorzasty syn. Misaki dzisiaj odwiedzała swojego przyjaciela i odebrać miałem ją dopiero wieczorem. Niezbyt mi się to podobało, ale co, dziecku miałem odmówić? Poza tym już wolałem, aby spędzała czas z kimś w jej wieku, niż aby bała się o moje zdrowie. Już Mikleo za bardzo się nade mną trząsł i ledwo to wytrzymywałem, a jak jeszcze młoda by się do niego dołączyła, to już w ogóle nie potrafiłbym z nimi wytrzymać.
Korzystając z tego, że mój mąż poszedł nad jezioro, udałem się z młodym na rynek w dwóch celach. Po pierwsze, chciałem odkupić w końcu mu tego feralnego kwiatka, którego braku chyba jeszcze nie zauważył na szczęście moje i Merlina, a po drugie powoli powinienem rozglądać się za pracą. Jak pierwszy podpunkt udało mi się zrealizować bardzo szybko – i nawet udało mi się kupić prawie że tak samo wyglądającą roślinkę, jak ta poprzednia – tak z pracą... cóż, niektórzy krzywo się na mnie patrzyli z powodu tego, że miałem męża, niektórzy mieli mnie za degenerata przez to, że zostałem kiedyś zostałem skazany na chyba ścięcie, albo powieszenie, a jeszcze innym przeszkadzały obie te rzeczy. Jedyne, gdzie mogłem wrócić, to do strażników, ale znowu musiałbym chodzić na całonocne warty, więc rano będę nie do życia, co było nie do przyjęcia. Musiałem przecież pomagać Mikiemu i odciążać go z obowiązków, by miał czasem czas dla siebie...
W niezbyt dobrym humorze wróciłem do domu, stawiając synka na podłogę i pozwalając mu się bawić z Cosmo. Dzisiaj był całkiem dla wszystkich miły, co ostatnio niezbyt często mu się zdarzało. Kiedy jednak używałem nieco bardziej stanowczego tonu, zaraz się uspokajał, najwidoczniej nie chcąc dostać kolejnego klapsa. Zwyczajny klaps, a tyle dobrego zrobił... postawiłem doniczkę z kwiatkiem na parapecie, odsłaniając zasłonę, która przez ostatni czas zasłaniała małe miejsce zbrodni. Teraz przynajmniej będę mógł spać z czystym sumieniem. Byłem z siebie całkiem dumny, tyle dni, a mój mąż niczego nie zauważył, ja to całkiem sprytny jestem.
- Tata, chce do mamy – odezwał się nagle Merlin, kiedy sprzątałem porządnie salon.
- Mamusia teraz odpoczywa nad jeziorem i musimy poczekać, aż wróci – wyjaśniłem spokojnie, zerkając na niego kątem oka. Cały czas zwracałem na niego uwagę, by znowu niczego nie stłukł. Biedne kwiatki na to nie zasługiwały.
- Ale ja chcę teraz – bąknął, pusząc niezadowolony policzki. Już otworzyłem usta, by spokojnym głosem powtórzyć mu, że mamy nie ma, ale w tym samym momencie drzwi do naszego domu otworzyły się, zwracając uwagę nas wszystkich.
- Wróciłem – odezwał się Miki, a zarówno Merlin, jak i Cosmo pobiegli mu na przywitanie. Nie spodobało mi się to za bardzo, był na zewnątrz raptem dwie godziny, jak dla mnie powinien pobyć trochę dłużej. – Cześć, skarbie, stęskniłeś się? – mój mąż zwracał się do synka, a oczami wyobraźni widziałem, jak brał go na ręce. – Hej, kochanie. I jak ci dzień minął?
- Byłem dzisiaj na mieście, by sprawdzić, czy są jakieś oferty pracy, ale ludzie chyba niezbyt za mną przepadają – przyznałem, mimo wszystko uśmiechając się do niego delikatnie. To troszkę mnie przytłoczyło, no ale to był tylko mój problem. W tym jednym Miki nie potrafił mi pomóc, nawet jeżeli bardzo by chciał. – A co z tobą? Nie za krótko pobyłeś nad jeziorem? Na pewno dobrze wypocząłeś? – dopytałem, jak zwykle zmartwiony o jego bardziej niż o siebie. Pełnia powoli się zbliżała, więc chciałem, by był w jak najlepszej kondycji i aby nie ciągnęło go w nieznane.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz