Byłem zaskoczony na słowa mojego męża. Ale że on nie chciał...? Pewien byłem, że będzie chciał, przecież wiem, że się lubią, mimo że ja za nim zwyczajnie nie przepadałem. Byłem nawet gotów pójść na tę beznadziejną kolację i z całych poudawać, że jestem miły, by Miki nie miał mi tego za złe. Ja tam nie chciałem mieć absolutnie żadnych stosunków z tym całym Philem, wystarczy mi, że toleruję jego istnienie, podobnie jak chyba on toleruje moje. Dopóki nie dobiera się do mojego męża, nie będę żywił względem niego bardzo negatywnych uczuć.
– Jesteś pewien? Wydawało mi się, że się lubicie – powiedziałem ostrożnie, przyglądając się mu uważnie.
– Lubię z nim rozmawiać, owszem, ale musielibyśmy iść z dziećmi, a dobrze wiesz, jak niesforny potrafi być Merlin – powiedział wymijająco, krzątając się po kuchni. – Poza tym, mam dzisiaj wieczorem ochotę poprzytulać się do mojego męża.
– Ale tak na sto procent pewien jesteś? Dzieci moglibyśmy wygonić do łóżek wcześniej, a poprzytulać się możemy zawsze, kiedy tylko masz na to ochotę – przypomniałem mu, chcąc mieć pewność, że nie robi czegoś wbrew sobie dla mnie. Zdecydowanie już z nim wolę iść na tę kolację i się przemęczyć, niż aby rozmawiał z nim sam na sam.
– Jestem pewien, słońce. A teraz siadaj, jedz i niczym się nie przejmuj. Jak zauważę Phila w ogrodzie, to mu to przekażę – odparł, odwracając się w moją stronę, by móc ucałować moje usta. Troszkę mnie tym uspokoił, ale tak nie do końca.
– A wiesz, że poszedłbym z tobą? I nie mam nic przeciwko tej kolacji? – dopytałem, nadal nie czując się z jego decyzją pewnie.
– Ależ oczywiście. A teraz już się nie martw, bo wkrótce jeszcze zaczniesz siwieć – zażartował lekko, co mnie niezbyt rozśmieszyło. Miałem wrażenie, że już kilka siwych włosów mi się pojawiło. Na szczęście na jasnych włosach nie widać tego tak bardzo, aczkolwiek sama ta wiedza jest trochę dołująca.
– Cóż, to twoja wola, tylko żebyś mi później nie marudził – odparłem, zaczynając kończyć swoje śniadanie. Ja jestem w stanie pójść mu na rękę, teraz wszystko zależało od niego.
Następne godziny mijały nam bardzo spokojnie. Merlin miał dzisiaj wyjątkowo dobry humor, czyli był chyba najukochańszym dzieckiem, jakie mogło istnieć. Mikleo to oczywiście rozczuliło, podczas kiedy mnie nie był w stanie omamić. Ja wiedziałem doskonale, jaki był z niego demon i łatwo tego nie zapomnę. Z nas dwóch Miki go rozpieszczał, a ja trzymam w ryzach i tak chyba zostanie już na zawsze.
Miło spędziłem czas z rodziną aż do momentu, kiedy to musiałem wyjść po Misaki. Mikleo wcześniej mówił Philowi, że go nie odwiedzimy, więc nie musiałem przynajmniej już więcej zamieniać z nim żadnego słowa. Im mniej kontaktu z tym człowiekiem, tym lepiej dla mnie. Nie, żebym go nie lubił, ale też lubić go niezbyt lubię.
Jak odbierałem Misaki ze szkoły, ta od razu zbombardowała mnie informacjami na temat szkoły. Było tego tak dużo, a młoda mówiła tak szybko, że niewiele rozumiałem. Coś o jakimś zielniku, że chce być najlepsza, i że musimy udać się do cioci Edny, bo ona się zna na czymś tam... Po kim ona takie gadanie ma? To przerażające. Poprosiłem, by powtórzyła to wszystko mamusi, by mogła wtedy zdecydować, czy może iść do cioci Edny. Wtedy i ja będę wiedział, o co tak właściwie chodzi.
– Mamo, mamo, możemy iść do cioci Edny? – zapytała od razu na wejściu, wbiegając do kuchni.
– Stało się coś? – odpowiedział jej, odwracając się w naszą stronę. – I bardzo cię proszę, mów powoli, bo cię nie rozumiem – dodał po chwili, kiedy młoda zaczęła mu tłumaczyć tak samo szybko, jak i mi wcześniej.
– Mamy zrobić projekt do szkoły, a tak konkretnie to zielnik. I mamy na to miesiąc, i im rzadsze rośliny, tym lepsza ocena, i ja chcę być najlepsza, dlatego musimy iść do cioci Edny, by nam powiedziała, gdzie są najpiękniejsze i najrzadsze rośliny – wyjaśniła nam na jednym tchu. Zerknąłem w stronę Mikleo, po czym wzruszyłem ramionami. Nadal nie rozumiałem, co to jest zielnik i po co to dzieciom, no ale jak to jest takie ważne, to możemy pójść do Edny.
<Aniołku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz