Podobały mi się te nasze słowne przekomarzanki, które troszkę przypominały mi czasy dzieciństwa, a naprawdę miło się czuć jak dziecko, jak się miało na karku trzydziestkę. I dzieci na głowie. Właśnie, gdzie jest nasz mały czarodziej...? Rozejrzałem się szybko dookoła, ale ani go nigdzie nie widziałem, ani nie słyszałem.
- Merlin gdzie? – spytałem niewinnie, wsuwając swoje dłonie pod jego koszulę, jeszcze zachowując się grzecznie. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby młody bawił się w pokoju, tylko nie przyszedł się ze mną przywitać, bo pewnie się za coś na mnie obraził. Oby później wyrósł z tych humorków, bo ja wiem, jak dam sobie z nim radę.
- Śpi. W swoim pokoju – na jego słowa uniosłem z niedowierzaniem brew. No proszę, ale że mój mąż tak położył go do łóżka i nie pilnuje go? Jestem pod niemałym wrażeniem, dotychczas był strasznie podzielony, bo niby chciał, aby sam spał, ale też jednocześnie troszkę się o niego bał. Jestem z niego dumny, i to bardzo, niby robi małe kroczki, ale dla mnie każde kroczki są ważne. Najważniejsze, by się nie cofać.
- Więc jesteśmy sami? – zapytałem zadowolony, tym razem już pozwalając sobie na drażnienie jego ciała, niespiesznie przesuwając opuszkami palców po jego chłodnej skórze. Już zaraz poczułem, jak jego ciało przyjemnie drży pod wpływem stosunkowo niewinnego dotyku. Zawsze podziwiałem, jak łatwo mi się poddawał, nie robiłem niczego niezwykłego, ponieważ na to przyjdzie jeszcze czas, teraz chciałem go tylko rozgrzać...
- I to całkowicie, nawet zwierzaki śpią na górze – wyjaśnił, wsuwając jedną ze swoich dłoni w moje włosy, a drugą położył na moim ramieniu, jednocześnie delikatnie wbijając paznokcie w moja skórę.
- Więc wygląda na to, że mamy calutki dół dla siebie. Szkoda byłoby z niego nie skorzystać – wymruczałem m do ucha, by następnie delikatnie podgryzłem jego płatek.
Przypilnowałem, by dzisiaj wynagrodzić mu ten jego wczorajszy niedosyt. Troszkę go wieczorem niezbyt miło go potraktowałem, ale wczoraj nie miałem do tego głowy, będąc troszkę zmęczonym. Miałem nadzieję, że po tym jakże mile spędzonym południu zapomni o wczorajszym wieczorze i nie będzie już miał mi niczego za złe.
Teraz niestety czas nas troszkę gonił, bo nie dość, że trzeba było zrobić obiad, pilnować Merlina, który się obudził i głośno domagał się naszej uwagi, odebrać Misaki ze szkoły, a przed tym trzeba było się ogarnąć. Niezbyt chciało mi się ruszać z tej kanapy, a co dopiero gdziekolwiek iść. I że chciałem wracać do pracy... chociaż, może nawet by mi to dobrze zrobiło. Rozruszałbym się trochę i może bym nie chodził taki rozleniwiony.
- Radzisz sobie z Merlinem? – spytałem niby od niechcenia mojego męża, kiedy już wróciłem razem z Misaki. Merlin tradycyjnie bawił się w pokoju, całkowicie mnie ignorując, a Misaki poszła do swojego pokoju przebrać w wygodniejsze rzeczy.
- Oczywiście, a czemu miałbym sobie nie radzić? – odpowiedział mi pytaniem, na chwilę odwracając wzrok od gotującego się makaronu. Przez nasze wcześniejsze zabawy trochę obiad był opóźniony, ale nikomu raczej to nie przeszkadzało. Misaki i tak jeszcze jeść nie chciała, ja także głodny nie byłem, więc na spokojnie mogliśmy poczekać.
- Zastanawiam się, czy nie wrócić do pracy, ale nie chcę cię zostawiać samego z dziećmi. Też jeszcze nie wiem, czy ktokolwiek będzie chciał mnie zatrudnić po tym, jak połowa miasta widziała mnie wyprowadzanego przez straż w kajdanach, ale mógłbym popróbować – wyjaśniłem, decydując sobie zrobić kolejną kawę. Dzisiaj wypiłem jej stosunkowo niewiele, więc raczej mogłem sobie pozwolić na kolejny kubek...
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz