Słysząc słowa Soreya, oboje z Misaki spojrzeliśmy na siebie, odwracając z powrotem głowy w stronę Soreya.
- Nic się nie stało tato, przecież ja nie mam do ciebie o nic pretensji, nie odprawiałam urodzin, jest to mi niepotrzebne. Wystarczy, że spędzę czas z bliskimi - Powiedziała, uśmiechając się do niego łagodnie.
Nikt tu nie miał pretensji do Soreya, chociaż jak widać, on miał pretensję do samego siebie tylko o co? Ja tego nie rozumiałem, a i Misaki tego nie zrozumie, wygląda na to, że oboje tego nie zrozumiemy. Sorey on po prostu czasem ma swój świat i kredki w nim rozrzucone.
- A miało być tak fajnie - Westchnął smutnym głosem.
Wzdychając cicho, pokręciłem główna, podchodząc do garnuszka, do której wlałem wody, podgrzewając ją na ogniu zbyt zrobić mężowi ciepły napój, a i córce też by się przydało, na dworze jest chłodno, a ja nie chce, aby jej ludzka połowa dała o sobie znać.
- Proszę - Stawiając kubki na stole, zwróciłem na chwilę ich uwagę, dostrzegając uśmiech na ich ustach....
Misaki jeszcze trochę z nami została, proponując, że zabierze maluchy do siebie na jakiś czas aby dać nam troszeczkę odetchnąć, na co zgodzić się nie mogłem, wciąż trochę obawiając się tego człowieka, lepiej aby dzieci były z nami pod naszą opieką przynajmniej na razie, później pomyślimy, co zrobimy za jakiś czas, teraz są inne rzeczy zdecydowanie ważniejsze.
- Chodź położyć się do sypialni - Powiedziałem, po wyjściu Misaki z domu zwracając uwagę na pot, który z niego się wydobywał. - Pocisz się - Powiedziałem bardziej do siebie niż do niego samego.
- Przepraszam - Odezwał się, spuszczając głowę w dół, nawet na mnie nie patrząc.
- Słucham? Za co mnie przepraszasz? - Zapytałem, nie wiedząc co tym razem siedzi mu w głowie.
- Za to, że się pocę, nie chce się pocić - Przyznał, a ja pokręciłem głową, zbliżając się do męża, unosząc delikatnie jego podbródek.
- Hej Kaczuszko spokojnie, to właśnie dobrze, że się pocisz, wypacasz z siebie, truciznę, a to mnie naprawdę cieszy - Przyznałem, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku. - A teraz już chodź - Poprosiłem, chcąc pomóc mu wstać.
- Nie chce tam iść, wolę być tu z wami - Powiedział, broniąc się przed wstaniem z krzesła, abym tylko nie kazał mu pójść do sypialni.
- Dobrze, już dobrze położymy cię na kanapie - Powiedziałem, pomagając mu wstać z krzesła, prowadząc go powoli na kanapę, gdzie położyłem go na chwilę, idąc do naszej sypialni aby przygotować mu czyste ubrania, musiałbym go wykąpać, nim pomogę mu zmienić ubrania na czyste, no nic, najpierw muszę zająć się dziećmi, a później zajmę się mężem.
- Pomogę ci się dziś wykąpać, tylko najpierw wykąpie dzieci - Powiedziałem, zabierając maluchy do łazienki, gdzie porządnie je umyłem, przebierając w czyste ubrania, przynosząc do tatusia aby mogły się z kim pożegnać, nim zaniosłem do pokoju, gdzie utuliłem do snu, nakrywając kocykiem.
- W porządku, dzieci już śpią teraz pora zabrać się za ciebie. Chodzi, musimy cię wykąpać - Powiedziałem, podchodząc do niego, pomagając wstać, prowadząc do łazienki, gdzie już porządnie się nim zająłem aby był czysty i pachnący.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz