Początkowo byłem pewny, że Mikleo chodzi tylko i wyłącznie o zwykłe pieszczoty, których w sumie dawno nie mieliśmy. Znaczy się, on ja nie miałem, on w pewnym sensie miał. Trochę go kiedyś drapałem po brzuszku, za uszkami, głaskałem po łebku, i nawet mu się to podobało, a przynajmniej wyglądał, jakby mu się to podobało. Mimo wszystko Mikleo chyba tęsknił za pocałunkami i przytulaniem, a nawet za czymś więcej o czym zorientowałem się dopiero, kiedy ten znalazł się na moich biodrach. Pierwsze, co chciałem powiedzieć, to że „nie powinniśmy”, ale szybko ugryzłem się w język. Wcale nie tak dawno prosiłem Mikleo, by dawał mi znać, kiedy będzie miał jakieś potrzeby. Gdyby to usłyszał, znów by mi się zamknął w sobie, a tego to ja nie chciałem. Nie chodzi o to, że nie chciałem, chciałem, ale to nie był na to dobry czas. Dzieci w każdej chwili mogą się obudzić, to była taka trochę ich pora.
Chyba wykrakałem, bo nim zaczęło się między nami dziać, dzieci głośno dały nam znać o tym, że wstały i chcą do mamy. Mikleo westchnął ciężko, niespecjalnie pocieszony, i położył się na mnie, chyba nie za bardzo chcąc wstawać. Mówił mi, że czuje się lepiej, i kiedy to usłyszałem pomyślałem, że już jutro będę mógł wrócić do pracy, ale wszystko wskazywało na to, że jeszcze trochę będę musiał z nim posiedzieć, by się przyzwyczaił do tego wszystkiego, i na pewno wypoczął. Ja myślałem, że bez problemu dam sobie ze wszystkim radę sam, no i się mocno przeliczyłem. Mam nadzieję, że mimo wszystko źle nie było, bardzo się starałem, by ogarnąć wszystko na raz i jeszcze więcej.
- Później nadrobimy – powiedziałem cicho, po czym go pocałowałem go w czubek nosa.
- A miał być taki miły poranek – znów wetchnął ciężko, z niechęcią podnosząc się z mojego ciała.
- Jak dla mnie jest bardzo miły. W końcu miło jest obudzić się obok pięknego męża, a nie lisa, któremu jak się później okazało w każdej chwili może odbić i może mi odgryźć nos – powiedziałem żartobliwie, poprawiając jego grzywkę, która opadała mu na czoło.
- Przepraszam za to ugryzienie – powiedział ze smutkiem, a przecież to nie tak miało być. Ja tylko chciałem mu humor poprawić, to wszystko, a jak zwykle coś zepsułem.
- No już, Owieczko, nie smuć się, nic się przecież nie stało. Ręki mi nie odgryzłeś, nie umarłem, więc nie ma co się tym przejmować – starałem się go pocieszyć, po czym raz jeszcze pocałowałem go w policzek. – Idę do naszych pociech, przebierz się i dołącz do nas w salonie, bo mnie zjedzą żywcem, jak do nich nie przyjdziesz – poprosiłem i wyszedłem z łóżka, nie mogąc dłużej ignorować naszych maleństw.
Tak jak myślałem, dzieci znów nie były zachwycone moim pojawieniem się, zdecydowanie bardziej woląc, aby przyszła tu ich mamusia. Przez najbliższe kilka dni na pewno będą mnie ignorować i jakoś się do tego przywyknę. Przynajmniej będę miał więcej czasu na zajęcie się domem, i na pracę, mam nadzieję, że będę mógł wziąć jakąś dłuższą zmianę. Najlepiej, jakbym wychodził do pracy wcześniej niż do tej pory, niż gdybym miał wracać później, bo Mikleo zostanie wtedy sam z całym domem na głowie, więc muszę mu pomagać. Będę musiał pogadać z Alishą, która już pewnie wróciła... byleby mi tylko płacy nie zwiększyła, bo ja na to nie zasłużyłem.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz