Nasz ranek zawsze wyglądał tak samo, pobudka u boku ukochanego mężczyzny o ile ten wcześniej nie poszedł do pracy, opieka nad dziećmi z samego rana zawsze opierała się na tym samy, przebieranie z brudnych przez noc pieluszek, karmienie, przebranie w czyste ubranka i zabawa, to wszystko było takie monotonne, ale dla mnie tak naturalne i przyjemne, kochałem całą moją rodzinę i chciałem być blisko nich, nawet jeśli będzie to monotonne. Wygląda na to, że mi to już nie za wiele do szczęścia potrzeba.
Zadowolony robiłem to, co zawsze z pomocą męża, który postanowił pozostać przy mnie jeszcze ten jeden dzień, martwiąc się o to, czy dam sobie radę, no i bym dał, chociaż przyznam, cieszyłem się, że go przy sobie teraz mam. Mimo wszystko po powrocie do swojego ludzkiego ciała wciąż szybko się męczyłem, nie mając już tyle siły, aby pracować w takim samym tempie niż przedtem, niby tylko zwykła zmiana a obciążyła moje ciało, które potrzebowało chwili, aby dojść w całości do siebie.
Wspólny dzień był naprawdę bardzo miłym dniem, dobrze jest tak całą rodziną spędzić czas, nim Sorey wróci do pracy, a ja znów zostanę z dziećmi całkiem sam. Pilnując, aby niczego im nie zabrakło.
I tak powoi mijały nam dni, Sorey prawie całymi dniami przebywał w pracy, aby nadrobić stracone z mojego powodu dni i o ile świetnie to rozumiałem i nie narzekałem, tak czasem było mi po prostu przykro z tego powodu, widując go wieczorem, nie miałem za bardzo okazji, aby z nim porozmawiać no bo gdy tylko wracał zmęczony, witał się ze mną, zaglądał do swoich dzieci, zażywał gorącej kąpieli, a później szedł już spać, musząc znów wcześnie wstać. Przykre w tym wszystkim było to, że tak bardzo się dla nas starał, zapominając o sobie, a przecież jego zdrowie było najważniejsze.
Nie narzekając na jego pracę ani na to, że nie ma dla nas czasu, cieszyłem się każdą chwilą z nim, mimo że była ona krótka. Doceniałem to, co miałem zdając sobie sprawę z tego, że mój mąż bardzo chce zarobić na ślub i nasze małe skarby, aby miały wszystko, nawet jeśli tego nie potrzebowały.
Pewnego dnia, gdy znów byłem sam, usłyszałem pukanie do drzwi, które przyznam, lekko mnie zaskoczyło, było dość wcześnie, a i gości się nie spodziewałem, dla tego dość niepewnie podszedłem do drzwi, otwierając je. Nie mogąc wyjść z zaskoczenia, dostrzegając za nimi Alishe.
- Dzień dobry Mikleo, możemy porozmawiać? - Zapytała, trzymając w dłoniach pięknie pachnące ciasto.
- Tak, oczywiście zaprasza - Wpuściłem ją do środka zabierając od niej ciasto, które zabrałem do kuchni, krojąc je na kawałki, stawiając je na stole. - O czym chciałaś porozmawiać? - Dopytałem, gdy kobieta troszeczkę pobawiła się z bliźniakami.
- Powiedz mi proszę, czy ty i Sorey się pokłóciliście? - Zapytała, czym mnie całkowicie zaskoczyła, że my? Że kiedy? Czy ja o czymś nie wiem?
- Nie, dlaczego tak sądzisz? - Podpytałem, niczego nie rozumiejąc.
- Sorey prawie cały dzień pracuje, boje się, że coś się między wami popsuło - Wytłumaczyła czym lekko mnie rozbawiła, a i dała do myślenia, aż tak źle to wygląda?
- Nie Alisha.. - I tu wytłumaczyłem jej, dlaczego tak to wygląda, może i Sorey by tego nie chciał, ale skoro już nasza przyjaciółka myśli coś takiego to oznacza, że wygląda to wszystko naprawdę źle.
- Ach, mógł mi powiedzieć, dostałby podwyżkę - Westchnęła ciężko, rozmawiając ze mną jeszcze trochę na trapiący ją temat, nim zebrała się, musząc wracać do zamku, gdy ja znów wrodziłem do opieki nad naszymi kochanymi skarbeczkami.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz