Nierozumienie Mikleo było dla mnie lekką mordęgą. Poza tym, że był głodny, to nie rozumiałem nic. Nie wiedziałem, czy był na mnie zły, czy też jednak nie miał mi tego za złe, czy może mnie nienawidził za to... nie no, gdyby mnie nienawidził, to tak by się do mnie nie przytulał i raczej nie był blisko mnie. A może robi to, bym nie czuł się źle? Jeden dzień go nie słyszę i już wariuję. To chyba nie świadczy o mnie dobrze. Muszę w końcu się ogarnąć, i zająć się porządnie z dziećmi. Nie może być tak, że Mikleo, który nie jest w stanie w tym ciele wiele zrobić, wypełnia obowiązki za mnie. Świadczy to tylko o mnie tyle, że jestem beznadziejnym rodzicem, no bo jak inaczej można mnie nazwać, kiedy to lis lepiej wypełnia obowiązki rodzica ode mnie?
- Oj, Miki... – westchnąłem ciężko, ostrożnie przytulając to drobniutkie ciałko do siebie. Trochę się bałem, że coś mu zrobię. Przecież on był taki drobniutki, taki delikatny, i taki malutki, przecież tak strasznie łatwo zrobić mu krzywdę... znaczy, owszem, zawsze taki był, ale w takiej formie był on tak wyjątkowo delikatny. – Przepraszam, że tak wyszło. Teraz przeze mnie się męczyć musisz – powiedziałem, znów go przepraszając, powiedziałem, naprawdę czując się źle. Ja tylko chciałem trochę romantyczności wprowadzić do naszego życia, taki niezobowiązujący prezent, by miło mu było... ja mu lepiej już nic więcej nie kupię bez jego wiedzy. Zawsze z nim będę wszystko konsultował.
Mikleo spojrzał na mnie jakoś tak dziwnie, a następnie swoim noskiem dotknął mojego nosa, delikatnie machając tym swoim ogonkiem puchatym. Ja naprawdę nie wiem, o co mu chodziło. To był pocałunek, pocieszenie? Chyba nie pocałunek, bo się mówi, że jak cię zwierzę liże, to jest taki odpowiednik pocałunku, okazania miłości, a to? Ja to nie potrafię takich rzeczy odgadywać, jak chodzi o zwierzęta, albo raczej jak chodzi o kogoś, kto jest zwierzęciem i zachowuje swój umysł. Pies jak się cieszy, to szczeka i macha ogonkiem. Kot, jak jest zadowolony, no to mruczy. A lis? To jest bardziej jak pies, czy kot?
Wziąłem go na ręce i zaniosłem go na kanapę chcąc, by troszkę odpoczął. Musiałem teraz zająć się resztą zwierzaków, bo tu się zebrało nasze kochane kocie stadko. Dobrze, że chociaż one nie atakują Mikleo, chociaż mam wrażenie, że te mniejsze, Wąsik i Kluska, boją się go i trzymają z dala. Śnieżka go po prostu tolerowała, ale za to Muffinka go uwielbiała. Tak tylko go widziała, to miauczała tak uroczo, i od razu do niego podbiegała, by pyszczkiem się pyszczkiem o niego otrzeć, tutaj pomiauczeć do niego, troszkę zaczepić... ciekawe, czy Miki rozumie mowę zwierząt. Powinien, w końcu jest lisem. Ale myśli jak Miki, więc może jednak nie powinien...? Sam nie wiem.
- Chodź, Muffinko, zostaw Mikiego, jedzonko jest – zawołałem, stukając łyżeczką o jej miseczkę. Zadziałało, już po chwili wszystkie koty otoczyły mnie, prosząc o jedzenie. Postawiłem cztery miseczki na podłodze, bo już nie musiałem się martwić o to, że Lucky je odgoni i zje. Właśnie, Lucky... i jemu muszę wynieść. Może dzisiaj muszę chyba z nim trochę posiedzieć. Może wezmę później dzieci na podwórko? Trochę świeżego powietrza im się przyda, a tak zimno nie jest... znaczy, mi zimno będzie, owszem, bo teraz to rzadko kiedy nie jest mi zimno, ale poświęcę się i dla dzieci, i dla Lucky’ego. I dla Mikleo, no bo dzięki mnie trochę sobie odpocznie. Szykuje się kolejny długi dzień, z którym nie wiem, jak sobie poradzę, ale muszę. I jakoś dam sobie radę, nawet z tymi bolącymi plecami. Jeszcze troszkę i jakoś przyzwyczaję się do takiego szybkiego trybu dnia.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz