Słysząc jego słowa jedynie kiwnąłem głową. Już zacząłem się uspokajać, troszkę się przyzwyczajać do tego, godzić się z tym... a tu przychodzą i każą mi zeznania składać. Po co? Nie wystarczy im potwierdzenie od Lailah? Albo Miki’ego? Tam jeszcze Zaveid był, i Edna, wszyscy widzieli to samo, oni nie mogą o tym opowiedzieć? Zresztą, co ja tam mam im opowiadać? Jak wstrzykiwał w moje ciało hektolitry trucizny? Wyrywał paznokcie, podpalał opuszki palców, wsadzał rozżarzone węgle w świeże nacięcia, miażdżył kości? Co to da? Nic. Więc nikomu nie będę mówić nic na ten temat, no bo nie ma to sensu. Nie chcę przez to przechodzić po raz kolejny, ani nie chcę wyjść na kogoś, kto użala się nad swoim losem.
- A może najpierw kąpiel? – zmienił zdanie, kiedy przechodziliśmy obok łazienki.
- Może być kąpiel – przytaknąłem, będąc trochę obojętnym na wszystko. Cokolwiek, byleby tylko nie myśleć o tym, co było. Nie wiem, jak ja jutro wrócę do pracy, ale nie mam wyjścia, będę musiał. Potrzebujemy pieniędzy na dzieci, na zwierzaki, na Mikiego... nie mogę tu tak ciągle być, musiałem wrócić do normalności. Chociaż, może to będzie moje lekarstwo? Powrót do normalności, codzienności? Jak się przyzwyczaję, zduszę to w sobie, to będzie ze mną lepiej? Innej możliwości tu nie widzę.
Po kąpieli która była przyjemna, od razu przenieśliśmy się do łóżka. Mikleo już nie naciskał na to, bym się przed nim otworzył czy poszedł na to złożenie zeznań, za co byłem mu wdzięczny. Im bardziej by naciskał, tym bardziej bym się denerwował, a w nerwach nie chciałbym powiedzieć czegoś, czego później bym żałował. Na moje szczęście mogłem spokojnie pójść spać, wtulony w jego ciało mając nadzieję, że niczym się nie będę już więcej musiał przejmować.
Niestety, noc do najspokojniejszych nie należała. Chyba się troszkę poprzedniego dnia zestresowałem i teraz zbieram tego plony. Najgorsze było to, że kiedy ja się budziłem, to budziłem przy tym Mikleo. Mój mąż co prawda o nic nie pytał, ale w niknącym świetle dogasającego ogniska mogłem dostrzec zmartwienie w jego oczach. Nie dość, że ja będę zmęczony, to jeszcze Miki będzie padnięty... jak jutro wrócę, to zajmę się domem i dziećmi, by on mógł odpocząć.
Nie chcąc denerwować go jeszcze bardziej, ani męczyć się koszmarami, postanowiłem już nie zasypiać, a jedynie udawać, że śpię. Mikleo dosyć szybko się na to nabrał, z czego się nawet ucieszyłem. Wyspany na pewno nie będzie, ale będzie czuł się lepiej, i to mi wystarcza.
Po kilku godzinach leżenia w końcu mogłem wstać z łóżka i zacząć ogarniać się do pracy. Byłem padnięty, wyglądałem okropnie, ale nie miałem wyjścia. Dla rodziny musiałem się poświęcić, w końcu zrobiłbym dla nich wszystko i jeszcze więcej.
- Sorey? Co ty robisz? – usłyszałem za sobą, kiedy piłem kawę, by się trochę rozgrzać. Trochę mi zimno było, to chyba dlatego, że już się ten głupi okres zrobił... nim wyjdę, muszę jeszcze dołożyć do kominka, by dzieci nie zmarzły.
- Szykuje się do pracy. Już się dość wysiedziałem w domu, muszę zacząć pracować i dokupić nam drewno na zimę – odpowiedziałem, z lekkim niepokojem wpatrując się w okno. Trochę się obawiałem tego powrotu, umysł wymyślał mi najróżniejsze scenariusze, które nie kończyły się dobrze... no ale to tylko głupie scenariusze, a lęk muszę pokonać. Zmuszenie się do tego wydaje się być chyba najlepszym sposobem, a już na pewno zdecydowanie lepszym, niż pokazanie wszystkim, jak bardzo się boję.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz