Kiedy otworzyłem oczy od razu coś mi zaczęło nie pasować. Nie byłem jeszcze za bardzo pewien, co takiego. To przez to, że było tak mi tak zimno? Ale ostatnio, czyli chyba wczoraj, też było mi zimno, ale nie miałem tego uczucia, że coś nie tak było. Podniosłem się powoli do siadu, rozglądając się niepewnie wokół mnie. Mikleo nie było obok mnie, ogień palił się w kominku, a na zewnątrz padało i było jasno. Za jasno. A ja powinien być w pracy. Czemu nie ma mnie w pracy? Jak ja mogłem zaspać, jeszcze nigdy nie zaspałem do pracy, co się stało, że teraz zaspałem? Zmartwiony tym faktem od razu podniosłem się z łóżka, chcąc się zacząć przygotowywać do pracy... ale jakimś niefartem noga zaplątała mi się w pościeli i runąłem na ziemię jak długi, powodując tym samym głośny hałas, który zaraz zaalarmował Mikleo.
- Sorey, na miłość boską... – usłyszałem, kiedy tylko mój mąż wszedł do pokoju, podczas kiedy ja próbowałem wygrzebać nogę z pościeli. – Wszystko w porządku?
- Wszystko w porządku, muszę iść do pracy – wymamrotałem, w końcu się wydostając z tej głupiej pułapki.
- Musisz to ty wrócić do łóżka. Jesteś lodowaty. I masz ogromne wory pod oczami – stwierdził, przyglądając mi się ze zmartwieniem, a ja pokręciłem głową.
- Nie mogę wracać do łóżka, muszę iść do pracy. Muszę zarobić na ciebie, na dzieci i na zwierzaki, jeszcze nasz ślub, twoje urodziny... nie mogę sobie pozwolić na odpoczynek – trzymałem dalej swoje, wstając z ziemi. Lekko się zachwiałem i gdyby nie Miki, pewnie bym znów upadł.
- Mhm, właśnie widzę. Po tym, co zrobiłeś wczoraj nie dziwię się, że teraz jesteś padnięty – stwierdził Mikleo, kierując mnie w stronę łóżka.
- A co ja wczoraj zrobiłem? – spytałem, nie za bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi. Ostatnie, co miałem w pamięci, to to, że zasnąłem na kanapie. Właśnie, zasnąłem na kanapie.... czemu więc jestem tutaj? Chyba Miki mnie jakoś musiał przenieść... ale jak? Przecież ja ciężki jestem. A to po schodach ciężko wnieść kogoś takiego.
- Nie pamiętasz? – dopytał, a ja pokręciłem przecząco głową. – Zostawiłeś dzieci same i poszedłeś mnie szukać, i jak przyszedłeś nad jezioro, to do niego wpadłeś – wyjaśnił, ale ani trochę nie rozjaśnił. Naprawdę nic z tego nie pamiętałem. Kiedy? Jak? Nic nie mogłem sobie przypomnieć.
- Jak to zostawiłem dzieci same? Nic im nie jest? – dopytałem, strasznie zmartwiony tym faktem.
- Nie, nie jest, na szczęście. Co ci wtedy do głowy strzeliło, by zostawiać je same? – dopytał, a ja nie potrafiłem mu odpowiedzieć na to pytanie.
- Nie wiem. Nie pamiętam – przyznałem, trochę spanikowany tym, że mam taką dziurę w pamięci. Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje... to jest normalne, nienormalne? Sam już nie wiem, jedyne, czego chcę, to tego, by tego mężczyznę dosięgnęła sprawiedliwość.
- Przygotuję ci coś ciepłego – powiedział, opatulając mnie ostrożnie kocem. A nie powinien w ogóle się mną opiekować. Zachowałem się okropnie, powinien mnie zostawić na tej podłodze i być na mnie zobojętniałym. Zachowałem się jak totalny idiota, którym w sumie jestem, ale nie powinno być to dla mnie żadne wytłumaczenie...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz