Westchąłem cicho z irytacji, już mając troszkę dosyć. O co mu znów chodzi? Nie chcę, by wyskakiwał przez okno, bo by sobie jeszcze łapkę złamał, a jak już wstałem z łóżka, trochę się rozbudziłem i nieprędko z powrotem zasnę, a ten mi się pod łóżko chowa. No do jasnej... wdech i wydech, Sorey, nie denerwuj się, bo jeszcze coś podpalisz, a pożaru w domu to już bym nie chciał.
– Miki, nie wygłupiaj się, tylko wychodź stamtąd – powiedziałem zmęczonym głosem, kucając przy łóżku, ale ten schował cofnął się jeszcze głębiej. – O co ci chodzi? Albo nie, nawet się nie produkuj, bo i tak nic nie zrozumiem – westchąłem ciężko, siadając na łóżku. Teraz, kiedy już wstałem i się podenerwowałem, no to nie ma opcji, że zasnę. Zresztą, nawet jakby się udało, to i tak zaraz dzieci się obudzą i będę jeszcze bardziej zmęczony, więc nie ma to sensu. Gdybym wiedział, że tak będzie, to bym wczoraj nie sprzątał, tylko zrobiłbym to teraz, no ale też skąd mogłem wiedzieć?
Stwierdziłem, że nie ma co siedzieć bezczynnie na łóżku i postanowiłem wziąć kąpiel, co od dawna miejsca nie miało. Trzeba korzystać z chwili wytchnienia,bo nigdy nie wiadomo, kiedy trafi się kolejna. Oby Lailah jak najszybciej uporała się z tą miksturą, bo nie mam już siły do Mikleo. Miałem wrażenie, że im więcej czasu mija, tym staje się jakiś taki inny, bardziej dziki. Albo jest po prostu sfrustrowany tym, że go nie rozumiem, ale jeżeli to jest to, no to mnie też to frustruje. Staram się, ale skąd ja mam wiedzieć, co oznaczają te jego chichoty, już nie mówiąc o tym, że po prostu chciałbym już mieć swojego męża przy sobie. A dzieci mamę. Nie jestem głuchy, przecież słyszę, jak się pytają "dzie mama" i to jest zupełnie naturalne, w końcu maluchy potrzebują mamy znacznie bardziej, niż ojca, a ja, pomimo tego, że staram się bardzo, nie jestem w stanie im jej zastąpić.
Kąpiel zakończyłem całkiem przyjemnie, w końcu czułem się odprężony, nawet jak byłem jeszcze zmęczony. Akurat kiedy skończyłem kąpiel, dzieci się obudziły, domagając się uwagi, ale nie mojej, a mamy. Coś czuję, że one dopiero bardzo mnie znienawidzą, bo ileż to ojciec ma się nimi opiekować? Mimo ich markotnego przywitania mnie, zająłem się nimi najlepiej, jak potrafiłem, przebierając je, karmiąc, myjąc i bawiąc się z nimi. Myślałem, że Miki do mnie dołączy, zawsze to robił, trochę zajmując się dziećmi, dzięki czemu były spokojniejsze i łatwiej mi było nad wszystkim zapanować. Dzisiaj jednak do nas nie zszedł, nawet nie śniadanie, a przecież zawsze rano musiałem mu coś przygotować, bo mu strasznie w brzuszku burczało. Kiedy ogarnąłem wszystko na dole i z dziećmi, i ze zwierzakami, zostawiłem dzieci w salonie pod opieką Śnieżki i Muffinki, po czym z miseczką pełną jedzonka wróciłem do sypialni, no bo tu go ostatnio widziałem. Nie myliłem się, Miki dalej siedział pod łóżkiem, chyba dobrze się tu czując.
– Proszę, przyniosłem ci śniadanie – powiedziałem łagodnie, nie chcąc go wystraszyć. W odpowiedzi usłyszałem jednak ciche warknięcie. – Nie wygłupiaj się i chodź tutaj – dodałem już mniej zniecierpliwiony, wyciągając po niego dłoń, by go stamtąd wyciągnąć, ale szybko ją stamtąd wyjąłem, ponieważ Mikleo mnie... ugryzł. I to tak dosyć solidnie, bo do krwi. – Au! Co ci? Zwariowałeś? – syknąłem, wstając z kucek, by udać się do łazienki i przemyć ranę. Co się z nim dzieje? Naprawdę dziczeje, czy jak? Zrobiłem mu coś? Może lepiej, aby w takim stanie z dziećmi nie siedział, bo jeszcze im coś zrobi...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz