Lailah przyszła do nas następnego dnia po tym ugryzieniu, już z antidotum, a ja opowiedziałem jej, co się stało. Po wczorajszym dniu, jak już mnie ugryzł i na niego nakrzyczałem, poczułem wyrzuty sumienia. Może i dobrze, że trzymałem go z dala od dzieci, bo po usłyszeniu tej historii Lailah mi wyjaśniła, że Mikleo najpewniej powoli zaczął dziczeć, no ale może nie musiałem być aż tak... no nie wiem, stanowczy? Zły? Zaskoczył mnie w ten negatywny sposób, trochę przeraził no i pozwoliłem, by emocje przejęły nade mną kontrolę i go przeraziłem. Najpierw przeze mnie stał się lisem, później go przestraszyłem, a co będzie dalej? Jeszcze go skrzywdzę przypadkiem, a tego bym sobie nie wybaczył. Już teraz uważam, że przesadziłem.
- Dodaj mu to do jedzenia, jeżeli będzie myślał jak zwierzę, zje bez problemów – wyjaśniła, podając mi buteleczkę z przezroczystym płynem, w którego stronę już rączki wyciągała Hana, ewidentnie chcąc tę ładną buteleczkę dostać w swoje łapki.
- Tylko on od wczoraj nie jadł. I w ogóle spod łóżka nie wychodzi. To moja wina, powinienem być bardziej wyrozumiały i spokojniejszy – powiedziałem z ciężkim westchnięciem, biorąc od niej antidotum.
- To nawet lepiej, chętniej zje – odpowiedziała, biorąc na kolana dziewczynkę, która była dzisiaj wyjątkowo markotna. Strasznie musiało jej brakować mamy, i nie dziwię się, ja też strasznie tęskniłem za mamą. Pewnie jak się tylko Mikleo wróci do swojego ciała, to mnie okrzyczy. Albo się na mnie obrazi. I nie będę się na niego o to złościł, zasługuję na to wszystko, a nawet na coś gorszego. – Kiedy Mikleo to zje, zaśnie i w przeciągu kilku godzin wróci do siebie.
- Kilku godzin? Ale to strasznie długo – odezwałem się zmartwiony tym faktem, jednocześnie przygotowując Mikleo jedzonko z dodatkiem.
- Szybciej się nie da. I proszę, naszyjnik. Nie bój się, zdjęłam z niego klątwę – dodała, widząc moje spanikowane spojrzenie. Hana widząc błyskotkę, zaczęła gaworzyć wesoło, chcąc dostać naszyjnik.
- Nie wiem, czy Mikleo będzie chciał go jeszcze nosić, może mu się źle kojarzyć – wyjaśniłem, w końcu kończąc jedzenie dla mojego lisiego męża. Oby to zjadł... naprawę się o niego martwiłem. – Możesz dać to Hanie, chyba się jej spodobało. Idę do Mikiego, przypilnujesz dzieci? – dopytałem, a Lailah pokiwała głową.
Nie chcąc tracić czasu od razu ruszyłem na górę, do naszej sypialni. Myślałem, że teraz wyjdzie do mnie, ale nic takiego się nie stało. Nie chcąc, by uciekł, gdyby władzę nad nim przejęło to bardziej lisie myślenie, zamknąłem za sobą drzwi, po czym podszedłem do łóżka i uklęknąłem przed nim, by móc pod nie zajrzeć. Mój mąż siedział tam, zwinięty w kuleczkę i ewidentnie przerażony.
- Cześć Miki – powiedziałem łagodnie, stawiając miseczkę blisko łóżka. – Nie wiem, czy mnie rozumiesz, czy nie... ale przepraszam, trochę się uniosłem, nie powinienem tak reagować, troszkę się przestraszyłem, nie wiedziałem, co się dzieje. Teraz już rozmawiałem z Lailah i wiem mniej więcej, przez co przechodzisz. Ale jeżeli zjesz tę porcję, wrócisz do siebie, jest w nim antidotum – mówiłem, przez cały czas wpatrując się w jego drobne ciałko, chcąc dostrzec, czy mnie rozumie, czy mnie nie rozumie... no ale nie miałem pojęcia. – Nie złość się na siebie, to ugryzienie nie było takie złe, chyba sobie zasłużyłem po tym, co ci zrobiłem – dodałem półżartobliwie, półserio nie chcąc, by przypadkiem czuł się źle. Chyba będzie blizna, ale co to za blizna, ot tylko małe ząbki na dłoni, przecież przeżyję...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz