Nie mogłem zrozumieć, jak to jest, że mój Miki jest taki kochany i wspaniały, a ja tak beznadziejny, i jednocześnie jesteśmy razem. Przecież to się jedno z drugim nie łączy. Czuję się głupio, kiedy mówi mi takie rzeczy, bo wiem, że on zasługuje na kogoś lepszego. I tym kimś nie jestem ja, i to ewidentnie. Nie po tym, jak go potraktowałem, i jak się wobec niego zachowuję. Niby się staram dla niego, by w końcu miał wszystko, by mu niczego brakowało, by nigdy nie chodził zmęczony, pomagam mu i przy dzieciach, i przy domu... i niby się staram, ale nic z tego nie wychodzi. To się nazywa talent wyjątkowy, by się starać i jeszcze schrzaniać sprawę. Szkoda, że to jest jedyna rzecz, do której mam talent.
- A powinieneś. Bo są lepsi kandydaci na moje miejsce – przyznałem, ciężko wzdychając. Jaki on jest cieplutki... chyba nigdy w życiu nie był taki cieplutki. A już przynajmniej nie pamiętam, by tak kiedykolwiek było.
- Sam powiedziałeś, że nie ma zwrotów – przypomniał mi, chyba odrobinkę rozbawiony naszą rozmową.
- Po prostu zastanawiam się, co cię zmusiło do tego, by powiedzieć mi tak te... czekaj, ile lat temu? – spytałem, naprawdę trochę się gubiąc w rachunkach. To już trzydzieści lat? Ale nie tak równo, chyba odrobinkę więcej. Nie mam tyle palców, by móc to policzyć, matematyka nigdy nie była moją mocną stroną.
- Nic mnie nie zmusiło. Po prostu tego chciałem. I raz jeszcze to zrobię za kilka miesięcy – obiecał mi, a ja znów poczułem się źle.
- No nie wiem, czy zrobisz to za kilka miesięcy. Nie pracuję, więc nie zarabiam pieniędzy, a jak bez pieniędzy mamy wziąć ślub? – spytałem, strasznie zmartwiony tym faktem. Miało być wspaniałe wesele, we wspaniałych strojach, z pięknie przystrojonym kościele, i być może na zewnątrz, w królewskich ogrodach, kiedy to wszystkie kwiaty zaczynają kwitnąć... i nic z tego nie będzie. I znów go zawiodę. I nie powie mi „tak” już nigdy więcej.
- Nie musi być to przecież nic wielkiego. Przecież to ma być dzień dla nas, nie dla innych, a ja nie chcę nic hucznego. W tym dniu będę chciał ciebie i tylko ciebie – próbował mnie uspokoić, gładząc po przemarzniętych dłoniach.
- Z taką moją pracą to nawet na tak drobne wesele nie starczy – bąknąłem, czując wstyd.
- Jak nie za kilka miesięcy, to za rok, spieszyć się nie musimy. Pójdę zanieść dzieci do łóżeczek – zaproponował Mikleo, kiedy zauważył, że dzieci już ledwo się trzymały na nogach.
- Pomogę ci – zaproponowałem, jak zwykle chcąc mu pomóc, ale Mikleo spojrzał jedynie na mnie ostrzegawczo i już wiedziałem, że mam siedzieć tutaj.
Kiedy mój mąż jednak wziął dzieci na górę stwierdziłem, że nie chcę tu siedzieć i także udam się na górę. Mimo zmęczenia i bólu mięśni wstałem z podłogi i ruszyłem za Mikim. Oczywiście on to był znacznie szybszy, nawet niosąc ciężkich bliźniaków, a ja... cóż, krok po kroczku, opierając się o wszystko, o co tylko mogłem, wczłapałem się powoli na górę, strasznie się przy tym męcząc. Gdybym mógł się pocić, lałoby się ze mnie strasznie i byłoby to obrzydliwe, ale na szczęście jestem aniołem i tym się przejmować nie muszę. Chyba, że pozbywam się trucizny z żył. Teraz tylko zobaczyć, czy Miki nie ma żadnych problemów z dziećmi, bo jeżeli ma, to ja mu pomogę je uśpić. Skoro mogłem się z nimi bawić, to jeszcze uda mi się je ułożyć do snu...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz