Kiedy rano otworzyłem oczy, czułem się lepiej. I to na tyle lepiej, że postanowiłem pójść do pracy, a to wszystko przez wczorajszą rozmowę na temat naszego ślubu. Musiałem w końcu zarobić na to, by jakikolwiek ślub się odbył. Chociaż, jaki ślub, jak my nawet obrączek nie mamy? Zamiast na ślubie powinienem skupić się na tym, by mieć za co wykupić obrączki, które były gotowe, tylko nie było za co ich kupić. I dlatego też muszę zarabiać, czy jestem zdrowy, czy chory, zmęczony czy wypoczęty. Miki jeszcze mi wczoraj mówił, że mam na siebie uważać i nie przemęczać. I się nie przemęczam. Bo póki jestem w stanie chodzić, to się nie przemęczam, proste logika.
Po dzisiejszej pracy też byłem zmęczony, ale o wiele mniej, niż kiedy ostatnim razem z niej wychodziłem. Kiedy przekroczyłem próg domu i zamknąłem za sobą drzwi od razu poczułem, że najchętniej bym się położył spać, wtulił w te wszystkie grube koce i zapomniał o całym świecie... ale jak to miałem zrobić, kiedy w przeciągu kilkunastu sekund od wejścia pojawiły się w korytarzu dzieci, chcące się ze mną przywitać? Miałem je zignorować? Nie miałem serca. Poza tym, chciałem dzieci i teraz muszę się nimi zajmować. Przez pierwszą połowę dnia zajmował się nimi Miki, więc teraz pora na mnie.
- Dzień dobry, słoneczka – odezwałem się, biorąc je na ręce. Jeszcze trochę i chyba będę musiał je brać osobno, bo już powoli zaczynam mieć z tym mały problem. Ale to chyba dobrze, że tak rosną, i się rozwijają... – Co tam słychać?
No i po tym pytaniu się dopiero rozgadały. Jedno zaczynało zdanie, drugie kończyło, a potem się zamieniały. To było nawet całkiem zabawne, móc to słuchać. To tak, jakby wspólnie myślały... wiedziałem, że bliźniaki mają jakąś taką więź szczególną, ale żeby aż tak? Niby nie miałem pewności, czy serio tak wspólnie mówią, bo gadały po swojemu, ale tak to właśnie brzmiało. Niesamowita sprawa. Udając, że wszystko rozumiałem, zabrałem je do salonu, by móc w końcu postawić je na podłodze. Mój Boże, jakie one ciężkie są... albo ja taki słaby. Chyba prędzej to drugie, ostatnio nie jestem w najlepszym stanie, i tego strasznie w sobie nie lubiłem. Powinienem się w końcu ogarnąć i zacząć zachowywać, jak głowa rodziny.
- Witaj w domu – usłyszałem od Mikleo, który siedział na kanapie, coś robiąc z ubrankami dziećmi. Wczoraj też chyba coś tam robił z tymi ubraniami... tylko po co? Nie lepiej im kupić coś nowego? I najlepiej większego, bo i tak zaraz urosną. – Wszystko w porządku? Czemu poszedłeś do pracy?
- Bo trzeba zarabiać. Wczoraj rozmawialiśmy o ślubie, a przecież aktualnie nie mamy nawet na obrączki – wyjaśniłem, zmęczony opadając na kanapę, czując się całkowicie opadnięty z sił.
- Dada, pacz! Kicia głodna – usłyszałem głos Hany, która wskazywała na Wąsika. Kotek przyszedł do nas, chyba odrobinkę zainteresowany głosami. Zauważyłem, że Wąsik i Muffinka bardzo lubiły się bawić, ale Klucha i Śnieżka były znacznie bardziej spokojne i bardziej preferowały mizianko niż gonitwę z dziećmi.
- Kicia głodna, tak? To nakarmimy kicię? – zapytałem, a Hana krzyknęła głośno „tak”. No i tyle byłoby z mojego odpoczynku. – Zajmę się dziećmi, ty możesz pójść się położyć – powiedziałem, biorąc moją małą księżniczkę na ręce. Jestem zmęczony, ale jakoś sobie radę dam, w końcu taka dola rodzica.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz