Wydawało mi się, że tę porę jesienno-zimową przechodzę znacznie gorzej, a już na pewno gorzej niż w zeszłym roku. Jedyne, co robiłem, to pracowałem, troszkę zajmowałem się dziećmi i jeżeli miałem wystarczająco dużo energii, starałem się pomagać Mikleo i spędzać z nim czas, a po tym szedłem spać. I tak praktycznie cały czas. Nie do końca podobało mi się to podobało, bo mój plan był zgoła inny. Owszem, miałem pracować więcej, ale moja pomoc Mikleo miała pozostać niezmienna, a nie zmniejszać się do praktycznie zera. Starałem się mu pomagać, naprawdę, ale albo zasypiałem w salonie na podłodze podczas opieki nad dziećmi, albo sam mnie wyrzucał z kuchni do sypialni. Może tak źle przechodziłem tę porę, bo miałem mało snu? I Mikleo. I dzieci. Chociaż bardziej mniej Mikleo niż dzieci, bo z dziećmi troszkę te wieczory spędzam. Niewiele to czasu, bo dzieci wydawały się być zawsze stęsknione, kiedy wracałem do domu. A kiedyś miały mnie serdecznie dosyć... ciekawe, czy mają dosyć Mikleo tak, jak kiedyś, chociaż nie wydaje mi się. W końcu dzieci mają znacznie bliższą więź z matką niż z ojcem. Już się nawet przyzwyczaiłem do tej myśli, nawet jeżeli było to troszkę dołujące.
Dzisiejszego wieczoru też wróciłem padnięty i przemarznięty, bo podczas powrotu zaczęło padać... coś. Ni to śnieg, ni to deszcz, ale bardzo to zimne było i bardzo mokre. Wcale bym się nie zdziwił, jak na dniach to paskudne coś zmieni się w śnieg. Zima to dla mnie paskudna pora, ale będę pracował równie ciężko, co teraz, by pod koniec zimy już zabrać się za przygotowania do ślubu. Tyle rzeczy jest do zrobienia, za które trzeba się zabrać przed ślubem, a za które nie możemy się zabrać przez to, że niewiele mamy pieniędzy. Znaczy się, teraz już nie tak niewiele, ale dalej za mało, by cokolwiek móc zacząć robić.
- Wróciłem – odezwałem się zmęczonym głosem, kiedy już wszedłem do domu. Musiałem się natychmiast przebrać i napić się czegoś gorącego, bo już czułem, jak zimno przechodzi wręcz do szpiku kości. Paskudne uczucie. Jeszcze będę chory, a nie mogłem być chory, musiałem pracować choćby nie wiem, co. – Cześć, słodziaki. Mam coś dla was – powiedziałem, kiedy moje szkraby do mnie przydreptały z tymi swoimi uroczymi uśmiechami. Moje małe maleństwa słodziutkie. – Proszę bardzo – dodałem, wyjmując zza pazuchy dwa małe pluszaki w formie lisów. Czegoś takiego to jeszcze nie miały, więc mogłem im je wziąć, no i też nie były za drogie, a dla tych uśmiechów mogłem zrobić wszystko. – Uciekajcie do salonu, zaraz do was przyjdę – poleciłem, całując i Hanę, i Haru w czółko. Ich skóra była strasznie ciepła, ale to pewnie dlatego, że ja jestem taki zimny.
- A dla mnie coś masz? – usłyszałem głos Mikleo, który właśnie wyszedł z kuchni, by mnie przywitać.
- Bałem się, że znów ci wezmę coś przeklętego, więc wszystko, co dla ciebie mam, to buziak. Może być? – dopytałem uśmiechając się do niego przepraszająco. Naprawdę w tym momencie bałem się cokolwiek mu ładnego kupić, by znów go nie skrzywdzić. Mogło mu się przecież zdarzyć coś znacznie gorszego niż przemiana w lisa, mógł nawet umrzeć... tak, pocałunki są znacznie bezpieczniejsze.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz